sobota, 28 sierpnia 2021

O "Psalmie" Wisławy Szymborskiej

 

Wisława Szymborska – Psalm

O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!
Ile to chmur nad nimi bezkarnie przepływa,
ile piasków pustynnych przesypuje się z kraju do kraju,
ile górskich kamyków stacza się w cudze włości
w wyzywających podskokach!

Czy muszę tu wymieniać ptaka za ptakiem jak leci,
albo jak właśnie przysiada na opuszczonym szlabanie?
Niechby to nawet był wróbel – a już ma ogon ościenny,
choć dzióbek jeszcze tutejszy. W dodatku – ależ się wierci!

Z nieprzeliczonych owadów poprzestanę na mrówce,
która pomiędzy lewym a prawym butem strażnika
na pytanie: skąd dokąd – nie poczuwa się do odpowiedzi.

Och, zobaczyć dokładnie cały ten nieład naraz,
na wszystkich kontynentach!
Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu
przemyca poprzez rzekę stutysięczny listek?
Bo kto, jeśli nie mątwa zuchwale długoramienna,
narusza świętą strefę wód terytorialnych?

Czy można w ogóle mówić o jakim takim porządku,
jeżeli nawet gwiazd nie da się porozsuwać,
żeby było wiadomo, która komu świeci?

I jeszcze to naganne rozpościeranie się mgły!
I pylenie się stepu na całej przestrzeni,
jak gdyby nie był wcale w pół przecięty!

I rozleganie się głosów na usłużnych falach powietrza:
przywoływawczych pisków i znaczących bulgotów!

Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce.
Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr.




        W wierszu Wisławy Szymborskiej od pierwszego wersu na pozór to przyroda/natura (w węższym rozumieniu) „wcina się” niszczycielsko w pedantyczny porządek cywilizacji. Na pozór, bo, choć krytyka zdaje się dotyczyć właśnie przyrody, to jednak daje się tu rozpoznać zabieg zwany antyironią, gdzie pozorne zarzuty okazują się w istocie komplementami pod adresem fenomenów natury. (Nomen omen) żywotność przyrody okazuje się o wiele bliższa życiu ludzkiemu, niż obnażone przy okazji przywary przedstawicieli naszego gatunku, takie jak wspomniana pedantyczność, bezmyślne posłuszeństwo rozkazom i konwencjom, przesadna skłonność do dzielenia, segregowania (zwłaszcza pod kątem „terytorialnym”) i naklejania etykietek, aż ginie w nich cała złożoność prawdy o rzeczywistości. I tak np. personifikacja: „ile górskich kamyków stacza się w cudze włości / w wyzywających podskokach!” wskazuje na ciasność (wręcz groteskowość) ludzkiego osądu rzeczywistości, który wszelkie przejawy tej ostatniej „przykrawa” do antropocentrycznej perspektywy.

        Spróbuję prześledzić teraz po kolei wszystkie te pozorne zarzuty, poczynając od jedynego chyba miejsca w tekście, gdzie krytyka ludzkiej cywilizacji jest wyrażona niejako explicite, czyli od jego początku. „O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!” – brzmi niczym lament hydraulika czy inżyniera, homo faber utyskującego na niedoskonałość, „niesforność” materiału, który ma czelność zachowywać się z nieprzewidywalną logiką żywego organizmu, nie zaś – z niezawodnością mechanicznej kalkulacji swojego „operatora”. I już kolejny wers wskazuje winowajcę: to „bezkarnie przepływające chmury”, kpiące z techno- i biurokratycznych systemów prawno-organizacyjnych! Coś się tu, mówiąc kolokwialnie, „nie zgadza”; zachodzi (mgliste na razie) podejrzenie, że człowiek nie tyle „urabia” bierną przyrodę na swoją modłę, co stanowi jej znikomą cząstkę podlegającą jej nieobliczalnym wpływom. „Ile piasków pustynnych przesypuje się z kraju do kraju!” – brzmi kolejny dowód w tym pokazowym procesie o „nieszczelność granic”, w którym bardziej pojętny mecenas dopatrzy się raczej braku głębszego znaczenia i arbitralności podziału planety na państwa (które w tym ujęciu mogą się kojarzyć z przestawianymi raz w tę, raz w drugą stronę komorami klepsydry) niż zasadnego zarzutu wobec posadzonej na ławie oskarżonych Matki Natury.

        „Czy muszę tu wymienić ptaka za ptakiem jak leci, / albo jak właśnie przysiada na opuszczonym szlabanie?” – następuje ciekawa, lekka („jak piórko”) gra dosłownym znaczeniem frazeologizmu „jak leci”, z której żartobliwości wyłania się jednak zaraz potem znak firmowy twórczości Noblistki, a mianowicie – wielkie, à la dziecięce zadziwienie światem i jego pozornie oczywistymi prawami. „Niechby to nawet był wróbel, a już ma ogon ościenny, / choć dzióbek – jeszcze tutejszy” – ten na pozór humorystycznie niefrasobliwy opis mieści w sobie bardzo wiele treści, skłaniając do refleksji, na ile człowiek nie jest „z natury” (a właściwie, w jeszcze większym stopniu: „z kultury”) jak ten wróbel – hybrydą rozmaitych miejsc (choćby tych, z jakich pochodzą jego przodkowie) i wpływów kulturowych i etnicznych nabywanych w ciągu całego życia. Zarazem jest w tym przeciwstawieniu „ościenności” i „tutejszości” jakaś groteskowo złowroga nuta, która kazała mi przypomnieć sobie dzięcięcy sen. Śniło mi się wówczas, że wychodziłam na dwór i bawiłam się z rówieśnikami na jednym z dwóch podwórek. Następnie, gdy się już ściemniło, żegnałam się z kolegami i wracałam do domu, co jednak w owym śnie stanowiło nie lada wyzwanie – mój dom znajdował się bowiem... pod zaborami, a granica pomiędzy nimi przechodziła przez środek podwórka! Musiałam przedzierać się do domu opłotkami, myląc czujność strażników po obydwu stronach. Dziwność, a zarazem werystyczny wręcz realizm tego snu kazały mi go dobrze zapamiętać, jako wyraz pierwszego dziecięcego zetknięcia i prób uzgadniania ze sobą dwóch opozycyjnych obszarów rzeczywistości: cywilizacji i natury (to ostatnie pojęcie tutaj w rozumieniu być może szerszym niż sam żywioł przyrody, mogłoby w tym kontekście obejmować wszystko, co dla mnie jako dziecka było swojskie czy „naturalne”). Naród to „wspólnota wyobrażona” – głosił w swej słynnej książce politolog i historyk Benedict Anderson, a w przeciwstawieniu „ościennego ogona” i „tutejszego dzióbka” wyraża się może najpełniej cała zadziwiająca abstrakcyjność podobnie (nie)ludzkich konstruktów. „W dodatku – ależ się wierci!” – zantropomorfizowane podsumowanie zachowania wróbla przywodzi ponownie na myśl rzuconego w wir nacjonalizmów, poddanego niewygodnym i uciążliwym „zaborom wyobraźni” człowieka.

        „Z nieprzeliczonych owadów poprzestanę na mrówce” – w ten sposób powraca wizja jednostkowego istnienia jako maleńkiej, niewiele znaczącej cząstki zarówno „mrowiska”, jak i obojętnej na jego obecność natury. „Trybika w machinie”, który zarazem „na pytanie: skąd dokąd – nie poczuwa się do odpowiedzi”. Zaraz, zaraz, czy wciąż mowa o mrówce? Czy to nie człowiek wyznaczył sobie (nad)ambitne zadanie przekraczania wszelkich granic, „sięga[nia], gdzie wzrok nie sięga”, „zobacz[enia] dokładnie cał[ego] t[ego] nieład[u] naraz, na wszystkich kontynentach”, jednocześnie tworząc tak totalitarne i represyjne systemy, jakich żadne zwierzę nie potrafiłoby zbudować? Więcej – zamykając w podobnych więzieniach także (a nawet, ilościowo patrząc, przede wszystkim) rośliny i zwierzęta? Liguster-przemytnik i mątwa-agresorka to wszak kolejni podejrzani we wszechogarniającym śledztwie w sprawie „cał[ego] t[ego] nieład[u]”.

        „Czy można w ogóle mówić o jakim takim porządku, / jeżeli nawet gwiazd nie da się porozsuwać, / żeby było wiadomo, która komu świeci?” – brzmi kolejne pytanie retoryczne, wyrażające tęsknotę za „jakim takim” ładem. Jednak „naganne rozpościeranie się mgły” i „pylenie się stepu na całej przestrzeni, jak gdyby nie był wcale w pół przecięty” kładą kres tej mrzonce. Pomoc nie nadejdzie ze strony „usłużnych fal powietrza”, w których zachodzi „rozleganie się głosów”: „przywoływawczych pisków i znaczących bulgotów”.

        Człowiek jest bowiem zapewne jedyną istotą wyobcowaną ze swojej natury: człowieczeństwa. Tak czytam końcowy paradoks: „Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce”. W ostatnim wersie dochodzi do kumulacji różnych znaczeń tej „nieludzkości”: „lasy deszczowe” sugerują pierwotną (choć, jak wiemy, obecnie coraz bardziej zagrożoną przez działalność człowieka) przyrodę; „krecia robota” konotuje zarówno – porażająco nieludzkie i ślepe na konsekwencje – działania dywersyjne człowieka przeciw człowiekowi, jak i, w sensie dosłownym, zachowania stricte zwierzęce; podsumowujące wiersz sformułowanie: „i wiatr” brzmi trochę, jakby autorka, a właściwie podmiot liryczny rzucał(a) (auto)ironiczne słowa: „i szukaj wiatru w polu”. Bo nie wiadomo już, w której z opozycyjnych przestrzeni: represyjnej kulturze czy odsądzanej od czci i wiary naturze, jest tego człowieczeństwa mniej.

        Na koniec – last, but not least – warto przyjrzeć się bliżej tytułowi wiersza i jego konsekwencjom formalnym. Jak czytamy w „Słowniku terminów literackich”, psalm to „hebrajska pieśń religijna o charakterze modlitewno-hymnicznym”, zaś


Uniwersalna zasada kompozycyjno-stylistyczna poezji hebrajskiej, jaką stanowi paralelizm elementów synonimicznych, antytetycznych lub wzajem dopełniających się, wymagała w przekładach psalmów rozwiązań stylistycznych nadających przekazom lirycznym charakter podniosły, uroczysty i niezwykły.


Świadoma stylizacja biblijna dostarczyła zatem dodatkowej motywacji dla charakterystycznego dla wierszy Szymborskiej zadziwienia (nie)zwykłością, a przełamana równie typowym dla Noblistki humorem podniosłość pozwoliła lepiej unaocznić fakt wprowadzenia przez człowieka opozycyjności naszych życiowych przestrzeni, podzielonych dychotomicznie na „kulturę” i „naturę”, „ludzkie” i „nieludzkie”.


Notka o tomie "Zmyśl[ ]Zmysł" Laury Osińskiej

      W takie książki uciekam, gdy zaczynają strzelać za szybami, póki co telewizorów. Autorce udała się megaważna rzecz: wypowiedzieć ją....