Tytułowe stworzonko bywa
bohaterką utworów poetyckich, choćby pamiętnej „Satyry na bożą
krówkę” Gałczyńskiego. O ile jednak Zielony Konstanty
rozpoczyna swój utwór od wymownych słów: „Po cholerę toto
żyje?”, o tyle Irena Dowgielewicz proponuje coś wręcz
przeciwnego: wyobrażenie ludzkiego ciała jako stadionu dla tego
barwnego owada.
Skąd w autorce, żyjącej w latach 1917-1987, takie otwarcie na, wydawałoby się dzisiaj, współczesną nam dopiero myśl ekokrytyczną, podkreślającą współbycie i równorzędność wszelkich istot? Zacznijmy zresztą może od jeszcze szerszego pytania: skąd w ogóle otwarcie, co ono niesie i dokąd pozwala nam zmierzać? Czy nie jest ono przypadkiem pochodną konieczności nieustannego – i w pełni dosłownego – otwierania się na świat, wdzierający się do naszego organizmu pod postacią haustów powietrza, które tak pięknie opisała Jolanta Brach-Czaina w Błonach umysłu?
A zatem – oddychamy. To pozwala nam ćwiczyć refleksyjną medytację, radosną jogę, którą na potrzeby parafrazy przesłania utworu określiłabym jako „powitanie świata”. Wzrok schodzi z wywindowanego w lektyce bądź na cokole/piedestale człowieka i zaczyna rozglądać się dookoła. W ten sposób zauważa mnogość zjawisk i stanów rzeczy, z których najważniejsze wydają się konstatacje, że Ziemia jest „ojczyzną ludzi”, ale też „dziedzictwem zwierząt” i „carstwem wielogłowej kapusty i pąków lipowych” oraz że to ona „uczyni ze mnie stadion dla biedronki”.
Tu pauza, odpowiadająca zaczernionej kropce ćwierćnuty albo myślnikowi na zebranie myśli. Bo: po co biedronce stadion? Czy jest mistrzynią świata wśród owadów w bieganiu mi po ramieniu? A może pragnie zagrać w klasy na moich piegach i pieprzykach, ucząc mnie przy okazji, co to prawdziwy egalitaryzm? Że żadne przeszkody, rozrzucone pod jej odnóżami, nie zniechęcą jej i nie pokonają? „Dlaczego ogórek nie śpiewa?” – pytał Konstanty Ildefons, a ja Was zapytuję: dlaczego nie dajecie biedronce wystąpić w barwach Waszych ulubionych drużyn (a więc – summa summarum – w tęczowych barwach)? Nie oczerniajmy pochopnie biedronki! Przynajmniej dopóki jej inwazyjna, (wielk)okropna, zmutowana niczym po sterydach wersja nie przysiądzie nam na ramieniu...