Tytuł wiersza:
„Wystarczy na końcu przeprosić i coś wyznać” wygląda jak
zakodowana w zbiorowej nieświadomości wersja poradnika typu „How
to quit emotional conflicts and enjoy your life” (w bardzo wolnym
tłumaczeniu: „Jak przestać się martwić i pokochać bombę
atomową”). Już pierwszy wers („byłabym szczęśliwa, nawet
otwierając drzwi za pomocą klucza”) sugeruje jednak, że podobne
rozwiązanie to... wytrych. Lub: wyważenie otwartych drzwi?
Znajdujemy się wszak w „łatwy[m] labiryn[cie]”, który w
odróżnieniu od „typow[ego], krwaw[ego] konflikt[u]” mamy
niepowtarzalną okazję, w upuście albo wręcz dając upust
„zdrowego rozsądku”, zaszeregować jako – wymagającą
dyskrecji tudzież sterowalną za pomocą indywidualnych wyborów, w
tym wyboru nadmiernej uprzejmości – sferę prywatną. Tymczasem
taka przesadna grzeczność daje w rezultacie zagubienie, wręcz
niepewność zaistniałych faktów. Jak w drugim wersie: „ale
spieszę się do walki, która moim zdaniem trwa już dobę”, gdzie
kurtuazyjne wtrącenie „moim zdaniem” obniża wiarygodność
relacji podmiotki lirycznej, każąc treść tej relacji
przyporządkować do – będącego domeną osobistych, subiektywnych
ocen – życia prywatnego. Najciekawszy w wierszu jest brak
doprecyzowania sytuacji wypowiadania, której nie da się czytać w
kategoriach wyznania czy emocjonalnego utożsamienia, a należałoby
raczej uznać za rodzaj performansu polegającego na ponownym
odgrywaniu („re-enacting”) tego, co uwiera peelkę w tzw. ludowych przepisach na szczęście i skonfrontowaniu z tak
zastałymi „mądrościami” czytelniczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz