środa, 11 września 2024

O wierszu Emilii Konwerskiej

 







         Tytuł wiersza: „Wystarczy na końcu przeprosić i coś wyznać” wygląda jak zakodowana w zbiorowej nieświadomości wersja poradnika typu „How to quit emotional conflicts and enjoy your life” (w bardzo wolnym tłumaczeniu: „Jak przestać się martwić i pokochać bombę atomową”). Już pierwszy wers („byłabym szczęśliwa, nawet otwierając drzwi za pomocą klucza”) sugeruje jednak, że podobne rozwiązanie to... wytrych. Lub: wyważenie otwartych drzwi? Znajdujemy się wszak w „łatwy[m] labiryn[cie]”, który w odróżnieniu od „typow[ego], krwaw[ego] konflikt[u]” mamy niepowtarzalną okazję, w upuście albo wręcz dając upust „zdrowego rozsądku”, zaszeregować jako – wymagającą dyskrecji tudzież sterowalną za pomocą indywidualnych wyborów, w tym wyboru nadmiernej uprzejmości – sferę prywatną. Tymczasem taka przesadna grzeczność daje w rezultacie zagubienie, wręcz niepewność zaistniałych faktów. Jak w drugim wersie: „ale spieszę się do walki, która moim zdaniem trwa już dobę”, gdzie kurtuazyjne wtrącenie „moim zdaniem” obniża wiarygodność relacji podmiotki lirycznej, każąc treść tej relacji przyporządkować do – będącego domeną osobistych, subiektywnych ocen – życia prywatnego. Najciekawszy w wierszu jest brak doprecyzowania sytuacji wypowiadania, której nie da się czytać w kategoriach wyznania czy emocjonalnego utożsamienia, a należałoby raczej uznać za rodzaj performansu polegającego na ponownym odgrywaniu („re-enacting”) tego, co uwiera peelkę w tzw. ludowych przepisach na szczęście i skonfrontowaniu z tak zastałymi „mądrościami” czytelniczki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Notka o tomie "Zmyśl[ ]Zmysł" Laury Osińskiej

      W takie książki uciekam, gdy zaczynają strzelać za szybami, póki co telewizorów. Autorce udała się megaważna rzecz: wypowiedzieć ją....