Miron
Białoszewski – Dziki kraj przyczyn
Rosnąć
ma trawę.
Trawa ma cerkiew.
Cerkiew ma drabinkę.
Drabinka
nie ma
noszonych umrzyków.
Umrzyki nie rosną.
Dziki
skraj przyczyn
Wchodzimy w ten wiersz jak w gęstą trawę, niczym – by przywołać
tytuł innego utworu M.B. – w noce nieoddzielenia, i
zaczynamy się zastanawiać jak Kubuś Puchatek, co jest czym
czego. Bo coś nie pasuje. Choć właściwie już w pierwszym
wersie staje się jasne, że to nie rzeczywistość
pozajęzykowa znajduje tu wyraz w języku, a przeciwnie – to
język jest podglądany/podsłuchiwany za pomocą pochodzącej z
rzeczywistości struktury szumu informacyjnego.
Struktury – bo, mimo iż to, co słyszymy w wierszu wydaje się nie
mieć sensu, to przecież zorganizowane jest z logiczną precyzją
jak, nie przymierzając, kryształ.
Czego więc dowiadujemy się o języku z tej zwodniczo uporządkowanej wariacji? Wygląda na to, że w Dzikim kraju przyczyn najdziksza jest autonomia pojedynczych słów: ich wyłamywanie się spod dyscypliny składni, kiedy to część orzeczenia przejmuje funkcję podmiotu (jak w otwierającej utwór frazie: Rosnąć ma trawę), czy odejście od utartych idiomów w stronę nowych, zaskakujących frazeologizmów (takich jak humorystyczne noszone umrzyki). Najbardziej bodaj tajemnicze zdanie w wierszu: Drabinka nie ma noszonych umrzyków, brzmi trochę, jakby ktoś śpiąc notował wypowiadane przez kogoś na jawie słowa; całość – jak przepisywany za karę tekst, którego sensu nie przyswajamy, a który w dodatku zapętla się "na okrągło". Co nam to mówi o języku: czy nie jest on takim właśnie, niezrozumiałym i usztywniającym myślenie, ćwiczeniem z kaligrafii? Czy podobne lingwistyczne zasupłanie podczas podsłuchiwania jawy na śnie nie świadczy, całkiem niespodzianie i po prostu, o obecnej w większości sytuacji komunikacyjnych – jak to ujęła Agnieszka Kuciak – wyższości fleksji nad refleksją / fotosyntezy nad syntezą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz