Gdybym miała określić „Dogonić czas” w trzech słowach, powiedziałabym: urzekająca różnorodność – zarówno tematyczna, jak i formalna. Rozmaitość ta posiada jednak pewne „miejsca wspólne” – scalającą ją filozofię twórczą, od której wyłuskania chcę rozpocząć recenzję.
Wyraźne wypowiedzenie przez autorkę owej filozofii następuje w tekście o incipicie *** (w wierszach jak w życiu). Poetka nie tylko deklaruje w nim, dyktowaną troską o utrzymanie odpowiedniego poziomu* artystycznego, gotowość kruszenia pieszczotą wiernego ideom lodu czy niekładzenia akcentów gdzie bądź, ale także konkluduje:
mówią że w wierszach odbija się życie
jak księżyc w wodzie jak fala jak dźwięk
oddycha kropką przecinkiem średnikiem
w klasycznym stylu powraca do miejsc
nawiązując tym samym do antycznej koncepcji mimesis. Charakterystyczne dla Arystotelesowskiej wersji tej orientacji sztuki względem rzeczywistości przekonanie, że „twórca powinien przedstawiać jedynie te rzeczy i wydarzenia, które mają ogólne znaczenie i są typowe”** realizuje Łucja Pecolt w nieco zmodyfikowany sposób, przywodzący na myśl m. in. tradycję poetycką Czesława Miłosza, o którego twórczości – a konkretnie: o poświęconym poetyckim opisom gruszki fragmencie poematu „Po ziemi naszej” – pisze Ryszard Nycz: „[Miłosz tworzy] fikcję >>nieludzkiego<< obserwatora w ogrodzie rzeczywistości, któremu poznanie zarówno istoty rodzajowej przedmiotu, jak i jego unikatowej jednostkowości nieodwracalnie przesłaniają obrazy konkretnych egzemplarzy rozmaitych gatunków w konkretnej czasoprzestrzeni. (…) Pozwalają się one uchwycić w swej historycznej, egzemplarycznej konkretności dzięki ludzkiej pamięci, wiedzy i wyobraźni, a przede wszystkim dzięki językowi, który najwierniej przechowuje kulturową naturę rzeczy i ludzi”***. Z jednej strony mamy więc w poezji Łucji Pecolt Arystotelesowską z ducha dążność do rejestrowania rządzących życiem praw i schematów ogólnych, z drugiej – Miłoszowski zachwyt konkretem.
Zachwyt ten udziela się czytelnikowi od początku lektury i nie gaśnie długo po jej zakończeniu, mimo – a może właśnie: z powodu – znacznej rozpiętości emocjonalnej tekstów. I tak (przed)wiosenna afirmacja zjednoczenia z przyrodą, obecna np. w „Sonecie drzewnym”:
zbudź mnie, wierzbo mandżurska. zbudź mnie, proszę, z wiosną.
tęsknota tak szaleńczo po kępkach traw biegnie,
rusza kaskadą dźwięków – już czuję powietrze
jak drga. mgiełką się wmieszam albo chłodną rosą.
czy – „Kuracji prawie sonetowej”:
na zewnątrz białe grudnie i wieczna zmarzlina
pozbijała się w kłęby nieziemska tęsknota
zrobię miks z gruszki jabłka grejpfruta – zatrzymam
tak na szczęście zakleszczę smak lata w owocach
przechodzi płynnie w letnią pełnię i pewność:
Tu dąb szypułkowy przegląda się w wodzie,
zakwita zawilec, kokorycz, miodunka.
(„Lato czeka”),
dopóki wierzymy
w soczystą zieleń słowa, dopóty istnieje szansa
na słonecznomleczny wers**** – trzeba wracać; wysiać ziarno,
niech każdy ma swoją roślinę.
(„(Za)siewy”),
zaś subtelna figlarność z „Trio diplomatico let”:
lecz wieszczce zakochanej w eposach, w pamfletach
zupełnie coś innego chodziło po głowie;
krótkie formy? też lubię – jak każda kobieta.
może kiedyś popełnię, bo choć skąpe w słowie...
– w, przywodzący na myśl meliczny rodowód poezji, muzyczny liryzm w „Koloraturze”:
echo rozbrzmiewające w pustce*****.
drży w napięciu, oczekując kolejnych odbić.
wariacje na temat. kanon, fuga. co jeszcze
może się zdarzyć –
tenuto, tenuto, a tempo.
konsonans.
czy – we wstrząsające przeżycia napadniętej w parku kobiety:
zrozumiała, że jemu nie wolno odmawiać,
w dąbrowach poniosło się echem,
a cały księżyc stał się jak krew******.
(„Zanim”)
Łucja Pecolt nie ogranicza się jednak w „Dogonić czas” do obserwacji przemian cyklów natury i relacji ze stanów wtopienia peelki w przyrodę lub doświadczeń z niej wyobcowujących – tom jest raczej kalejdoskopem, który, poza uderzającą do głowy feerią barw pór i przeżyć, urzeka także zazębianiem się i oryginalnością formy. Najciekawsze są dla mnie te utwory, gdzie poetka pozwala sobie na formalny eksperyment i twórcze poszukiwania. Jeden z kilku najbardziej charakterystycznych pod tym względem wierszy pozwolę sobie przytoczyć w całości:
Pop_lecznictwo. U źródeł
wpadam w złość – a wy?
a wy
kwalifikowani przypuszczalnie zasilą rzesze bez.
robotny do granic wytrzymałości karto(nowych) obejść
i-ma-dło-
nie
poręcznie sięgać po rzecz? pospolite środki.
słowo w cudzy(m)słowie zgarb
a ciało stawem co wedle niego gro-
bla-bla.
persona won graca! ok. ruchy łopato-logiczne.
Jak widać, autorka podejmuje w nim ciekawą, na wpół żartobliwą grę ze wspomnianym przeze mnie na początku recenzji podejściem mimetycznym: utwór stanowi analizę pewnego fenomenu ogólnego, jakim jest nepotyzm, lecz zarazem serwuje z przymrużeniem oka odwołanie do „naprawczej” funkcji literatury rodem z pozytywizmu (podział na segmenty: pop_lecznictwo sugeruje wszak, że samo nazwanie zjawiska zawiera w sobie antidotum nań). Na uwagę zasługuje tu nie tylko wzmiankowana segmentacja wyrazów, ale też np., przywodzący na myśl dźwiękonaśladowcze eksperymenty futurystów, zabieg z onomatopeją:
stawem co wedle niego gro-
bla-bla.
będący potwierdzeniem swoistego „eklektyzmu inspiracyjnego” Łucji Pecolt i – jednocześnie – jej umiejętności godzenia ze sobą przeciwstawnych tradycji i dykcji poetyckich.
„Dogonić czas” to wreszcie – last but not least – poetycka dokumentacja najważniejszych chwil z życia współczesnej kobiety.
pamięć odradza się jak bluszcz:
wolna i dzika
umożliwiając przesączanie się wspomnień pierwszych miłości, zapamiętanie słodyczy i szczęścia macierzyństwa:
jeszcze wszystko się złoży w jedną piękną całość,
zobaczysz, wkrótce piersi napełnią się mlekiem,
a pomiędzy nas wciśnie się ono, kochanie.
popatrz – noc się wybudza łagodnym sfumato;
wzejdzie słońce i stopią się śniegi na grani,
i znów będziemy jedli waniliowy deser.
(„Créme brulée”),
kiedy biorę cię na ręce, stajesz się muzyką; to tak, jakbym
słyszała najpiękniejszą melodię pod słońcem – słucham
całą sobą, bo takie dźwięki muszą przynosić katharsis.
(„Aż wydaje się to nieprawdopodobne”)
Łucja Pecolt jest przy tym autorką, której nie wymyka się żaden odcień ludzkiej egzystencji – również te mniej „różowe”, jak zmęczenie opieką nad dziećmi, nieodpowiedzialność i zabieganie młodych rodziców, czy te najbardziej smutne i bolesne – jak przejmujący zapis choroby i odejścia bliskiej osoby:
pamiętam niemal każde wypowiedziane wtedy słowo,
każdy grymas twarzy i pytające spojrzenie kochanych,
niebieskich oczu – nie będzie mnie już tak bolało, prawda?
jeszcze niedawno nikt o nim nie słyszał, a teraz nacieka
na ściany, rozpala ogniska, burząc dotychczasowe struktury.
uśmiecham się, choć nie jest mi łatwo żegnać się z tobą.
(„I tylko rozpacz jak te kruki (pamięci Mamy)”)
W takich (choć nie tylko takich) miejscach daje o sobie znać żarliwa wiara poetki, która – mimo całego bólu – żegna bliskich spokojnie, z nadzieją, że i oni zespolą się z mistrzem.
„Dogonić czas” to tomik, który z nikim ani z niczym się nie ściga, raczej płynie spokojnym i esencjonalnym jednocześnie nurtem poetyckich opowieści, dowodząc, że liryka potrafi uczynić przemijanie dużo mniej dotkliwym i – zarazem – nieskończenie bogatszym w skarby wyłowione z wiecznie-nie-tej-samej-rzeki. Co więcej, każdy ma szansę odszukać w jej zmiennych nurtach inne cudowności. Gorąco polecam niezwykłą przygodę, jaką była dla mnie lektura tego wspaniałego tomu.
_______________________________________________________________
* wytłuszczone cytaty pochodzą z tomu „Dogonić czas”.
** „Słownik terminów literackich” pod red. Janusza Sławińskiego, wyd. Ossolineum 2010.
*** Ryszard Nycz „Wprowadzenie. Kulturowa natura, słaby profesjonalizm. Kilka uwag o przedmiocie poznania literackiego i statusie dyskursu literaturoznawczego” [w:] „Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy” wyd. Universitas 2012.
**** Agnieszka Kasprzycka i Łucja Pecolt.
***** Nalini Singh.
****** „Apokalipsa św. Jana” 6,12.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz