„Choć wiele wskazuje na płynność i zmienność wewnętrznego tworu, jakim jesteśmy, to jednak uważamy siebie za istoty o trwałej tożsamości i jest to jedno z naszych głębokich przeświadczeń”. – pisze Jolanta Brach-Czaina w eseju „Lodowiec” z Błon umysłu. A co, gdyby to płynność i zmienność były naszym utrwalonym (sic!) dziedzictwem – do tego stopnia, że musiałybyśmy uczyć się od podstaw, krok po kroku, trwałości, niejako ją wytwarzać, jak czyni to Lisa Robertson w swoim oryginalnym dyskursie meteorologiczno-poetyckim:
„powiedz, trwałe stany niepokoju
być może teraźniejszości, powiedz, do czego jesteśmy
uwalniane raz po raz lepkość
naucz się na pamięć lepkości naucz się na pamięć
bycia uwalnianą i ptaków ułożonych
w swoim drzewie (...)”
„Zapatrzeni w szybkie zmiany, ufając tylko temu, co się żywo rusza, w gruncie rzeczy skazujemy się na migotanie” – stwierdza dalej we wspomnianym eseju polska filozofka. Mówisz i masz! – odpowiada (chronologicznie wcześniej) Lisa Robertson, kiedy w jednej ze swych próz poetyckich ewokuje wyraźnie naszą zmienną, „gwiezdnoproszkową” naturę: „Tu jest dom. Tu jest system. Czas wylewa się z jego ust. Projektujemy go, migocząc”.
Co tu się właściwie dzieje? Czy to niezwykłe zespolenie z przyrodą, wyrażające się w nadaniu podmiotce zbiorowej cech gwiazd, da się aby zredukować do zabiegu depersonifikacji? Czy raczej należałoby ten i podobne zabiegi czytać jako kłącze złożone z licznych hypallage, gotowych rozszczelnić wspomniany przez poetkę „system”, pokazać jego, opozycyjną względem tradycyjnie wiązanej z nim trwałości (że sobie na neologizm pozwolę) migotkliwość? „Uwodzimy trwałość” – ach, więc to tak: aplikując względem solidności działania przygodne i „upłynniające”, w gruncie rzeczy dopiero w y t w a r z a m y ją!
„Nasza
płeć to zabawkowa pogoda” – pisze w innym miejscu Robertson,
wskazując na kulturowo- („zabawkowa” )naturalny („pogoda”)
tygiel, w jakim kształtuje się nasza płciowość. Nie jest to
jednak twór dychotomiczny, a raczej laboratorium, gdzie dochodzi do
k o n s t r u o w a n i a zjawisk uznawanych dotychczas za
podległe wyłącznie naturze, takich jak pogoda właśnie,
stanowiąca, zgodnie z mottem z Waltera Benjamina, jeden z fenomenów,
które „(...) [p]ozostają wprzęgnięte w krążenie wiecznego
powrotu tego samego, póki zbiorowość nie zawładnie nimi w
polityce i póki nie narodzi się z nich historia”.
Kanadyjską
poetkę interesuje kategoria powierzchni. Bada więc nie tylko
dyskurs meteorologiczny w jego ujęciu historycznym, ale także nasze
„pogodowe” (i inne) small talks. Czy klimatowi/pogodzie da się
prawić komplementy? Okazuje się, że jak najbardziej – nie
zaniedbując przy tym subwersywności takich praktyk: „Dotarłyśmy
tu około trzeciej. Była atmosfera inności. Jaka to jest ładna
rzecz”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz