Przeciw
„poezji kobiecej”
Tytuł tego wstępu,
będący parafrazą tytułu artykułu Haliny Filipowicz Przeciw
„literaturze kobiecej”,
wyraża wątpliwość natury metodologicznej. Sformułowanie „poezja
kobieca” sugeruje bowiem istnienie esencjonalnych cech
przysługujących wyłącznie liryce tworzonej przez osoby
spełniające kryteria „kobiecości”, a więc, co za tym idzie,
zdeterminowanie swoistości ich twórczości płcią biologiczną. W
świetle współczesnych badań feministycznych takie uwarunkowanie
jest po prostu fałszywe. Dowodzi tego rozmaitość form poetyckich
tworzonych przez osoby określające się jako kobiety, w
przeważającej większości wykraczających (także – przez
twórcze „dekonstrukcje”) poza narosłe poprzez wieki stereotypy
„poezji kobiecej”, jako gorszej, ckliwej, niezdolnej do
intelektualnego rozmachu, traktowanej „po macoszemu” młodszej
siostry „poezji prawdziwej” (czyt.: męskiej). Na głębszym
poziomie określenie „kobieca” falsyfikuje współczesna
refleksja z kręgu feminizmu i queer, pokazująca, że po pierwsze,
jak to ujęła Simone de Beauvoir, „Nikt nie rodzi się kobietą”,
a o późniejszej identyfikacji decyduje nie tyle płeć biologiczna
(„sex”), co, w przeważającej mierze, płeć kulturowa
(„gender”), po drugie zaś – że również płeć biologiczna
jest konstruktem kulturowym, jaki wtórnie nakładamy na nasz obraz
danej osoby, wymagając od niej (i na niej) zachowania zgodne(go) z
nadaną etykietką.
W świetle takiej wiedzy
jaśniejsza staje się także modalność twórczości
nieprzyporządkowanych na stałe do żadnego z dwóch biegunów na
skali męskość-kobiecość: wyrażających tożsamość niebinarną
płciowo, grających kampowo ze stereotypami płci i seksualności,
tworzących w poetyce kinderystycznej... Wszystko to podaje w
wątpliwość „kobiecość” (również) w poezji jako kategorię
„czystą”, niehybrydyczną i „naturalną”. Z drugiej strony
istnienie patriarchatu jako systemu robiącego wiele, by zepchnąć
ponad połowę ludzkości na pozycje „podrzędne”, prowokuje do
bliższego przyjrzenia się działaniom poetyckim osób określanych
– przez same siebie i/lub otoczenie – jako kobiety; przyjrzenia
mającego na celu rozpoznanie nie tyle substancjalnych właściwości,
co wywrotowości takich praktyk, rozmontowujących od środka
patriarchalny system dychotomii i nierówności. Moją skromną
ambicją będzie pokazanie, jak podobne praktyki i strategie
współczesnej polskiej poezji tworzonej przez osoby określające
się jako kobiety funkcjonują w trzech wybranych kręgach
tematycznych: dotyczących szaleństwa, ekopoetyki oraz związków
miłosnych między kobietami. Wszystkie te aspekty wydają się, z
jednej strony, w pewnym sensie marginalizowane, z drugiej –
niezwykle współcześnie żywotne.
In
Absentia
In Absentia
to tytuł filmu animowanego braci Quay z 2000 r., a także
inspirowanego nim wiersza Katarzyny Fetlińskiej z tomu Glossolalia.
Animacja oparta jest na historii Emmy Hauck, zdiagnozowanej na
jednostkę chorobową bliską schizofrenii pacjentki szpitala
psychiatrycznego, skąd na początku XX w. pisała ona do męża
nieczytelne listy. Film ukazuje kobietę piszącą ołówkiem, który
ciągle się łamie, co w sposób symboliczny unaoczniać może
„złamanie” głosu „obłąkanej” (jego nieobecność).
Złamanie takie płynąć może z dwóch różnych, choć wzajemnie
warunkujących się źródeł: z jednej strony, z niemożności
mówienia o szaleństwie „w obecności szaleństwa”, objęcia go
spójną i sensowną myślą, wskutek czego próby jego koherentnego
zapisu stają się z konieczności, jak to określił Michel
Foucault, „archeologią milczenia”;
z drugiej – z faktu, że jesteśmy spadkobiercami implementowanej
od XVII wieku idei „wielkiego zamknięcia”
osób chorujących psychicznie, powodującej, że osoby takie są po
dziś dzień często f i z y c z n i e wykluczane ze świata i w
nim nieobecne. Tym bardziej znacząca i ważka okazuje się potrzeba
ekspresji artystek i artystów, oddających głos ludziom podwójnie
(w sferze zakładanej potencjalności i fizycznych realiów) go
pozbawianym.
Taka właśnie motywacja
wydaje się przyświecać tekstowi „In
Absentia 2000” Katarzyny Fetlińskiej,
którego podmiot wciela się w Emmę
Hauck, rozpoczynając wiersz od powtarzającego się w jej listach
sformułowania: „Herzensschatzi, komm” („Przyjdź, kochanie”).
Mamy tu więc element stricte „faktograficzny”, jednak strategia
utworu daleka jest od realistycznej reprezentacji. Wiersz można
raczej określić jako hipnotycznie podążające za podobieństwem
brzmieniowym słów (zgodnie z tytułem tomu, niemal glossolaliczne),
grające przejęzyczeniami i aliteracjami solilokwium. Wybrzmiewa w
nim bunt i sarkazm zarówno względem napędzanej ideą postępu
przemocowości lekarskiego panopticum:
Herzensschatzi,
komm. Bim, bam, bom, fantom, symptom,
monochrom. Płynie prom
ku
lepszemu światłu, ku świetlanemu lepiej, ku światłym
lekarzom.
(przypomina
się fragment równie prześmiewczego wiersza Kamili Janiak o „kocu”,
który jako jedyny „oddaje mnie żywym, zdrowym i lekarzom”),
jak i – wobec ciążącej nad historią Emmy konwencją
damsko-męskiego melodramatu, skazującego kobiecy podmiot na rolę
lirycznej piewczyni własnej tęsknoty, „uciemiężenia” i
bierności:
Zmokłe
kury dziobią mokrą ziemię. Gryzą
ziemię. Lekarz gryzie
pióro,
wierci się. Ssie. Psie! Zamknij się. Mknij. Mknij,
milknij
we mgle.
[…]
Ucz się. Kłamiesz, nie
pada pod psem. Miłość jest niesfornym
ptakiem.
Kogucikiem. Pieje i bierze. Kąpiele w piasku
odmierzają czas.
W
tej i podobnych frazach daje się dostrzec postmodernistyczna gra,
ironia, kampowe zakładanie masek, ale można z nich wyczytać i
więcej. Dzięki sięgnięciu po „pozarozumowe” środki
ekspresji, takie jak echolalia, Fetlińskiej udaje się to, co za
pomocą suchego rozumu niemożliwe: stworzenie (odtworzenie?) języka
osoby obłąkanej, cechującego się (anty)logiką freudowskich
przejęzyczeń i lingwistycznych luźnych skojarzeń, zarazem jednak
chwytającego to, co w losach (zwłaszcza) kobiet chorych na
schizofrenię najbardziej swoiste, poruszające i powtarzalne –
surrealistyczną mantrę tęsknoty za, nieraz przejmująco
konkretnym, kiedy indziej transcendentnie niedookreślonym "ty":
"Herzensschatzi, komm / ommm".
Nieco inny aspekt
(nieobecności) szaleństwa ukazuje pochodzący z tomu Dwa do
jeden wiersz Marty Podgórnik pt. „Presuicydalny
ibidem”.
Tekst rozpoczyna się brzmiącym jak wyciąg z podręcznika
psychopatologii wyliczeniem:
czynniki
ryzyka popełnienia to: pora roku
[…]
depresja w
nasileniu
(gdy z poczuciem winy)
[…]
to
nadużywanie
alkoholi, proszków; czasem także innych
przechodzącym płynnie w
ostrzeżenie:
i
ewentualne podzielanie tego sposobu myślenia (które nie
musi
jeszcze oznaczać choroby – przypis mój). I oby! Pamiętaj
jednak,
że wyniki tu uzyskane nie mogą zastąpić diagnozy
psychiatrycznej
a tym bardziej – diagnozy lekarskiej. Wcale to a
wcale!
Tymczasem zatem pomyśl: każda destrukcyjna myśl; i
myśl ta
będzie tylko objawem Twojej choroby. Nie aktem.
Podgórnik ironizuje tu
nt. powszechnego (nad)autorytetu medycyny, budowanego przez
hiperbolizujące wagę nauk przyrodniczych mass media. Jednakże, jak
pokazuje pointa, ostrze krytyki sięga głębiej, dotyka bowiem
zakorzenionej mocno w myśli europejskiej dychotomii „wolność”
vs „konieczność”, ujawniając współwystępującą z tak ostro
zarysowanym dualizmem nieobecność szaleństwa w wymiarze
dionizyjsko twórczym i tragicznym. Za jeden z pierwszych śladów
tej nieobecności można uznać odnotowany przez Foucaulta
renesansowy rozłam między wyobrażeniami plastycznymi, chwytającymi
obłęd w całej jego niesamowitości i złowrogiej mocy, a
przedstawieniami literacko-filozoficznymi, w których obłąkany miał
się odtąd pojawiać jako wydrwiwany przedmiot, nigdy –
podmiot rozprawy.
W kontekście tej nieobecności podmiotu można by, parafrazując
fragment innego wiersza Podgórnik, zaryzykować stwierdzenie, że w
„Presuicydalnym ibidem”
udaje się jej „przeprowadzić […] śmierć [szalonego podmiotu –
przyp. W.S.] przez język”
(który pozwala wprawdzie „sto wydać […] map, / w swoim
przekładzie”,
ale też skazuje na obserwowanie, jak ów „swój świata przekład”
zmienia się za kolejnym powtórzeniem w – zakładający sztywne i
odtwórcze „przedrozumienie bycia”
– „Zwój światła przedskład”).
Nie przypadkiem, myślę, do symbolicznego „unieszkodliwienia”
figury szaleńca dochodzi w tomie, w którym pojawia się także
autoteliczna fraza: „Ten, kto pisze, / nie jest tym, kto mówi”,
co podaje w wątpliwość ewentualne próby odczytania tekstu przez
pryzmat biografii lub osobistej ekspresji, zastępując
charakterystyczną dla Podgórnik konfesyjną poetykę „wyrazistego
podmiotu”
przenikliwą analizą kulturową.
Abym
mądrze odróżniał mięso od poliestru
Ekopoetyka i ekokrytyka
(inaczej: krytyka ekologiczna) to zjawiska we współczesnej
kulturze, w których dochodzi do połączenia i owocnych inspiracji
między – odpowiednio – praktyką poetycką i wiedzą
humanistyczną a naukami przyrodniczymi (zwłaszcza ekologią). Julia
Fiedorczuk jest pionierką krytyki ekologicznej w Polsce, jak i
autorką poezji współgrającej ściśle z jej działalnością
teoretyczną, szczególnie z tym wymiarem ekokrytyki, który stara
się przezwyciężyć „problem alienujących właściwości
języka”.
Wiersze poetki mogą uczyć afirmatywnego podejścia do
rzeczywistości, jak w rozpoczęciu utworu zatytułowanego „tak”:
ale
nauczyć się, że to dobra wiadomość:
odwrotność
wojny, nieszczelność naskórka
i
śluzu, skrzętna kapitulacja w każdym
ciepłym
oddechu, we śnie.
Taki początek sugeruje,
że wiersz będzie dotyczyć spraw wyłącznie ludzkich, odzyskiwania
przez jednostki lub kolejne pokolenia umiejętności czerpania
radości z cielesności po wojnie lub innych traumatycznych
doświadczeniach. Dopiero zakończenie utworu: „mało // mówimy, i
tylko tak, jak ptaki, nie: nie” ujawnia jego koncept: swoistą,
ukrytą w tytule „onomatopeję głęboką”,
dzięki której to nie głosy ludzkie zostają przyrównane do
dźwięków przyrody, a przeciwnie – głosy ptaków
„przetłumaczone” na ludzki język (w którym brzmią, na przekór
złudzeniom ludzi o własnej wyjątkowości, zupełnie tak samo).
Zwierzęta ukazane są tu zatem w sposób, który, zachowując
równorzędność świata ludzkiego i świata przyrody, jak też
zawartą w tym ostatnim tajemnicę, sugeruje zarazem możliwość
owocnego międzygatunkowego spotkania. Możliwość taka jest
współcześnie mocno zagrożona przez eksploatacyjne, przedmiotowe
podejście do przedstawicieli innych gatunków. Ogrom cierpienia
zadawanego zwierzętom w imię „postępu” medycznego relacjonuje
wiersz Anny Adamowicz pt. „pędy”.
„rośnie we mnie obce zwierzę / rezus wydany na eksperymenty” –
brzmi początek utworu. Następują wstrząsające opisy tego, co
zaślepiony człowiek jest w stanie zrobić z małpami, a więc
najbliższymi nam ssakami. Pointa ponawia próbę utożsamienia się
podmiotu z matką maleńkiej małpki, sprowadzoną do roli bezwolnego
„inkubatora”:
rośnie
we mnie rezus
nie mam skalpela ani pęsety
nie mogę wyskrobać
choć zarazem, jak podaje
internetowy „Słownik slangu”, „rezus” to także „kozak”
– „człowiek odważny aż do brawury”, o „odwa[dze]
granicząc[ej] z głupotą”
– albo „cwaniak”,
a zatem zakończenie niesie też ponurą refleksję na temat ludzkiej
samowoli, podłości i żądzy zysku, uwidaczniających się w
stosunku człowieka do pozaludzkiej przyrody.
Temat etycznego
traktowania zwierząt podejmuje wiersz Eweliny Krupskiej pt.
„Białucha”.
„z encyklopedii zgranej na CD / puszczamy śpiew białuchy”,
jednak „w bazie są głosy zwierząt, / które już tej nocy
pozwolą nam się zjadać”, dlatego „odmawiamy kolacji”.
Ostatecznie okazuje się, że zniszczenie zasiane przez człowieka
zaskakuje i uderza także w samych ludzi: podczas gdy „słuchamy
kolejno: pisk po pisku [...]”,
nie
spostrzegamy się zupełnie,
że akwarium jest nieszczelne, że
się rozlewamy
na płaskie osiedle miasta bez rzek, stęsknione
za jakąkolwiek powodzią
Katastrofa ekologiczna
nie wisi na włosku, ale dokonuje się co dzień z każdym
„albatros[em] o trzewiach pociętych przez plastik”.
Dlatego tak ważne jest, jak pisze Adamowicz:
abym
godził się z tym czego nie mogę
abym zmieniał to co mogę
abym
mądrze odróżniał mięso od poliestru
Kochanie
tego Adama chyba nigdy / nie było
Na pograniczu refleksji
ekopoetyckiej i eksploracji tematu lesbijskiej miłości sytuuje się
wiersz Eweliny Krupskiej pt. „kula z latem”.
Główną rolę gra w nim podszyty ironią, nostalgiczny flashback
z czasów, kiedy kobiecy podmiot liryczny wraz z adresatką
wiersza mogły uchodzić za siostry, kiedy wciąż jeszcze markowały
wdrażanie się do „jedynie
słusznego” modelu miłości.
Zarazem przez obraz ten już przebijają rysy okrucieństwa na
obrazie patriarchalno-gatunkowistycznego systemu dominacji:
my
jeszcze trenujemy:
nim
skończy się kolejka, ktoś zawsze przychodzi,
i
płaci za nasze mięso ze śladami bicia.
I właśnie poszukiwanie
rys, pęknięć systemu, wydobywanie na światło dzienne
przemilczanego, stanowi strategię wspólną wielu autorkom
piszącym o miłości kobiet do kobiet. Jakby lesbijski podmiot
liryczny, doświadczony wykluczeniem z kręgu kultury tak wysokiej,
jak i niskiej – jak to eufeministycznie określa Izabela Filipiak w
„Śmierci dwujęzycznej kobiety”: „zagubiona W PRZEKŁADZIE”
wskutek „Naszej [mężczyzn – przyp. W.S.] Skłonności do Nie
Rozumienia / tej Kobiety”
– potrafił szczególnie dobrze zidentyfikować i odczuć inne
formy dyskryminacji. Utożsamienie się z nimi przyjmuje często
formę palimpsestu, tekstu nad-pisanego na pierwotnym tekście
(„pre-tekście”). Dzieje się tak np. w „Non omnis moriar”
Filipiak – swobodnej parafrazie wiersza Zuzanny Ginczanki, pisanego
przez nią podczas ukrywania się przed nazistami w czasie II wojny
światowej. Figura lesbijki okazuje się podobnie egzystencjalnie
nielegalna, co postać Żydówki w czasach III Rzeszy – porównanie
szczęśliwie nie w pełni kompletne, choć w świetle aktualnych
prześladowań społeczności LGBT+ w Polsce niestety coraz dalsze od
hiperbolizacji.
„Poezja lesbijska”
to jednak nie tylko prze-pisywanie traum, to także – a być może
przede wszystkim – oddawanie głosu wypartej przez oficjalną
kulturę zmysłowości i uczuciowości. Ta pierwsza jawi się u
Filipiak np. pod postacią „Wężycy”, której „[r]ozdwojony
język / bywa źródłem rozkoszy / co najmniej podwójnej”;
ta druga znajduje wyraz w ujawnianiu „drugiego dna” tekstów
literackich należących do kanonu, jak słynnego wiersza Safony,
wyrażającego w sposób bezpośredni zachwyt postacią „pana
młodego”. Filipiak, prze-pisując ten tekst, przenosi uwagę na
osobę mówiącej w utworze Safony podmiotki, akcentując jej (w
przeciwieństwie do męża jej ukochanej) takt i niechęć do
narzucania swoich uczuć. Wysokie „stężenie” uczucia pospołu z
jego delikatnością odnajdujemy także w pionierskim w Polsce
(wydanym w roku 1997) tomiku o tematyce miłości lesbijskiej pt.
Planeta autorstwa Ewy Sonnenberg. Zbiór ten niepozbawiony
jest typowej dla poetki kpiarskiej zadziorności (widocznej choćby
we fragmencie przytoczonym powyżej w tytule rozdziału), usytuowanej
jednak cokolwiek drugoplanowo. Na pierwszym planie pozostaje uczucie
bliskości między kochankami – tym cenniejsze, że nieoczekiwane:
„ani ja nie mężczyzna / ani ty nie mężczyzna / to ci dopiero
historia”.
Niebanalnym połączeniem
uczuciowości ze zmysłowością charakteryzuje się twórczość
Moniki Marii Olech, autorki przed debiutem książkowym. Jeden z
cyklów przygotowywanego przez nią tomu pt. Czterolistne
konie, zatytułowany „czas”, przedstawia codzienność
związanych ze sobą kobiet, w której „brak [wprawdzie – przyp.
W.S.] zapisów na kursy: kalendarze – romantyczność”,
za to pojawia się deklaracja: „tuż po trzecim wtórze budzików
zaprzeczymy szarości”,
wyrażająca chęć odnawiającej modyfikacji przekazów kulturowych
(tu konkretnie: biblijnego podania o „zaparciu się” Chrystusa
przez świętego Piotra). Modyfikacja taka osiąga moim zdaniem
twórczą pełnię w zainspirowanym Leśmianem erotyku pt.
„trzepoczydło (praziemia)”.
Kto pamięta „śnigrobki” i „dusiołki”, doceni metafizycznie
złowieszczy humor frazy: „omniplasty krzaczastopalce mają na
uwadze zagłębienia jakobylcze; / postępują wedle schematrycy: po
dwie zmory na to, / czego jeszcze nie wiem”.
Oryginalność tekstu budują przede wszystkim zmysłowo nasycone a
lingwistycznie kreatywne opisy, takie jak:
wynurzona
z głębin. przejesienna przebiegasz
po wypiętrzeniach jamistych,
skórnonośnych.
grzbiecierze kręgopoliczalne reagują na
wzbudzenia
trudzieży.
Rzec
można, że ujawnia się tu całe „zasłodzie”
(choć zarazem też: będące jego dopełnieniem „uczucie miłości
długonocnej, zimnej”),
zawarte w konsekwentnej realizacji hasła: „żyć autrement”.