Chaos
i kosmos w wierszu Julii Fiedorczuk pt. Matematyka
Matematyka
Julii Fiedorczuk jest wierszem niezwykle złożonym i precyzyjnym, a
jednocześnie obfitującym w paradoksy, wieloznacznym i
niedookreślonym, niekiedy wręcz mgławicowym. Te przeciwieństwa
inspirują do myślenia o tekście w kategoriach kosmosu i chaosu.
Można go tak interpretować zarówno na poziomie treści, jak i
formy, co kolejno postaram się uczynić.
Nakreślony
w wierszu obraz świata wydaje się bardzo charakterystyczny dla
liryki poetki. Julia Fiedorczuk to niezwykle
konsekwentna w swojej wizji rzeczywistości i
stosowanej do jej wyrażania poetyki twórczyni, prezentująca
czytelnikowi, by rzec za Rae Armantrout, „małe złote / samomierne
/ wielkości”.
W jej poezji nie chodzi jednak o hedonizm, ale o pewną szczególną
wersję Kosmosu
doświadczanego poza przeżyciem religijnym, lecz nacechowanego
właściwymi tamtemu ładem, harmonią, poczuciem kruchego, jednak
intensywnego i na swój sposób trwałego (a przynajmniej –
powtarzalnego) spełnienia. Zanim przejdę do egzemplifikowania
powyższej tezy fragmentami Matematyki
i wyjątkami z innych wierszy poetki, pozwolę sobie na parę słów
odnośnie do samej idei kosmosu, jaką chcę tu
przywoływać.
Pojęcie
kosmosu wywodzi się od starożytnych Greków, dla których oznaczał
dosłownie ład
(Chaos był jedynie krótkim stanem początkowym, od momentu
kosmogonii chaosu nie było już nigdzie we Wszechświecie).
W XX w. religioznawca Mircea Eliade pisał z kolei, że „dla
człowieka religijnego p r
z e s
t r z
e ń n
i e j
e s t
j e d
n o r
o d n
a […].
religijne doświadczanie niejednorodności przestrzeni to
pradoświadczenie, które można przyrównać do >>ustanowienia
świata<<”.
I dalej: „A b y ż y ć w ś w i e c i e, trzeba go u s t a n o
w i ć, założyć”.
„Zakładanie” świata polega wg Eliadego na wyznaczeniu obszaru,
który jest „naszym światem”, odgraniczonego od chaosu („obszaru
obcego, bezładnego, zamieszkałego przez poczwary, demony, obcych”)
tego wszystkiego, czym „nasz świat” nie jest. Tak wytyczony
"nasz świat" staje się kosmosem – miejscem nacechowanym
ładem, poczuciem bezpieczeństwa i przynależności. I choć
rumuński myśliciel jest zdania, że „żaden świat nie może się
narodzić w chaosie jednorodności i względności przestrzeni
świeckiej”,
to powyższą tezę odnieść należy przede wszystkim do
prapoczątków rozwoju cywilizacji i kultury, i/lub do współczesnych
społeczeństw tradycyjnych – w tym samym tekście autor zostawia
furtkę dla niereligijnego "oswajania przestrzeni w kosmos":
„A
jednak w tym doświadczeniu przestrzeni jako czegoś świeckiego
nadal dochodzą do głosu wartości przypominające mniej lub
bardziej niejednorodność, jaka cechuje religijne doświadczenie
przestrzeni. Istnieją nadal okolice uprzywilejowane, jakościowo
różne od innych: pejzaż ojczysty, miejscowość związana z
pierwszą miłością albo ulica czy zakątek pierwszego
cudzoziemskiego miasta zwiedzanego w młodości. Wszystkie te miejsca
zachowują nawet dla człowieka najgłębiej niereligijnego wartość
wyjątkową, >>jedyną w swoim rodzaju<<; są to miejsca
święte jego prywatnego świata, tak jak gdyby ta istota
niereligijna doznała objawienia innej rzeczywistości niż ta, w
której uczestniczy swym powszednim istnieniem".
W
swojej pracy podążę za tą intuicją uczonego, starając się
zarazem pokazać, że (czaso)przestrzeń w wierszu Fiedorczuk,
zachowując walor niejednorodności, pozostaje w dużym stopniu
gościnna, otwarta, inkluzywna, pozbawiona dychotomicznego,
wartościującego podziału na „swoich” i „obcych”.
Już
początek utworu sugeruje istnienie w
przestrzeni życia podmiotu lirycznego istotnych niejednorodności:
„Tylko
że nic się z niczym nie równa: weźmy ten pięknie pionowy
deszcz
jak strugi koralików w drzwiach, udające kryształ,
ssące
szarość nieba, żeby z niej zrobić zachrypnięte światło
w
nieodległych górach”,
i
to na poziomie nie tylko lokalnym: stwierdzenie „nic się z niczym
nie równa” otwiera generalizującą perspektywę
niesprowadzalności do siebie poszczególnych fragmentów
rzeczywistości, przekraczając jednocześnie suche, Kartezjańskie
cogito ergo sum (w
wierszu pt. Tlen
z tak samo zatytułowanego tomu Fiedorczuk
napisała: „oddycham, oddycham więc jestem”).
Także w powyższym fragmencie na pierwszy plan wysuwa się zmysłowa
afirmacja istnienia, jego zapierającego dech w piersi piękna. „Nic
się z niczym nie równa” – zatem świat składa się z samych
„niejednorodności”, możliwych do zamieszkania i oswojenia
sensorycznie, uczuciowo, intuicyjnie, niekoniecznie natomiast za
pomocą czysto intelektualnych rachunków czy rachub. Jednocześnie
dochodzi do głosu wspomniane inkluzywne nastawienie podmiotu:
„(...)
sama się cieszy najbardziej właśnie wtedy,
kiedy drzwi
pozostają otwarte na to, co już się w mroku
przemieszcza,
bezpieczne jak czas sprawiedliwie nieczuły na
nią,
na ciebie, na deszcz”.
Czas
jest „nieczuły”, w czym daje się wyczytać koncepcję czasu
fizykalnego, naukowego, obojętnego (przynajmniej do czasu
Einsteinowskiej rewolucji w myśleniu o czasoprzestrzeni) na
działania człowieka i innych zanurzonych w nim stworzeń; choć
zarazem – „sprawiedliwie nieczuły” i „bezpieczny”, a więc
zakładający jakiś rodzaj ładu i poczucia przynależności. Czas
taki nie musi być nawet jednoznacznie pozytywny, skoro dalej poetka
pisze:
„Mówimy:
pogoda, rzadziej dobra niż zła,
zapuszczając korzenie na
przyczółkach sensu”,
co
daje się odczytać jako żartobliwe nawiązanie do współczesnych
small talks,
w tym (stereo)typowo polskich, w pewnym stopniu budujących wspólnotę
„narzekań na każdy temat”, jak i – na innym poziomie – do
źródeł wspomnianego sensu: co, jeśli język powstał jako
integrująca reakcja na zagrożenia i „atrakcje” fizycznego
środowiska pierwotnych ludzi?
Czy łatwiej nam wtedy dostrzec siebie "zakorzenionych na
przyczółkach sensu" Kosmosu – naszego
(Wszech)świata?
„Podczas
wyżu łatwiej o mistyczne zjednoczenie ze światem natury i
kultury”
– pisze poetka w pochodzącym z tomu Tlen
utworze Burze i przejaśnienia,
sugerując, że to czynniki fizyczne (meteorologiczne) dyktują
niejednorodność czasu, jego quasi-religijną, jednak doświadczaną
w wymiarze prywatnym, świeckim (a przynajmniej – dalekim od
zinstytucjonalizowanej religii) nieciągłość. W tym miejscu warto
wspomnieć o innym, opartym na ustaleniach współczesnej kosmologii,
pojmowaniu Kosmosu jako naszej właściwej „ojczyzny” –
poglądu, który wywodzi poczucie zadomowienia człowieka we
Wszechświecie i doznawanego przez niego poczucia harmonii właśnie
z fizycznych cech otaczających nas (i będących nami) materii i
próżni (co sugestywnie wybrzmiewa już choćby w samych tytułach
popularnonaukowych książek Hoimara von Ditfurtha, takich jak Na
początku był wodór
czy Dzieci Wszechświata).
W Matematyce w
pewnym momencie z podobnego „zanurzenia” w niewyobrażalne piękno
gwiazd kiełkuje chwytająca za gardło fraza:
„Dalej
tylko
śpiew, przecież słyszę: droga się wykrysztala,
astrostrada z girlandami
pulsujących świateł, biorę głęboki
wdech, a na wydechu nie
wiem i jestem, jestem tak
wielowymiarowa, że nagle
wstajesz od
biurka, podchodzisz do okna i długo patrzysz – w mrok?”,
której
początek przywodzi na myśl pitagorejską „muzykę sfer”, a
całość w poruszający sposób dowodzi, że wielowymiarowości
można i należy szukać i przejmować ją z, przesyconych poczuciem
przynależności i zachwytu wobec tak oszałamiającego piękna,
obserwacji „pulsujących świateł”.
Przyjrzyjmy
się teraz bliżej sposobowi istnienia tej harmonii, tego Kosmosu –
tym razem na poziomie metatekstowym: wydają się one w wierszu
Fiedorczuk wyłaniać z chaosu, jaki tworzą, tak pod względem
tematyki, jak i "dykcji", sąsiednie frazy, pracujące w
rozmaitych poetyckich, intelektualnych i emocjonalnych rejestrach,
sprawiające wrażenie samowystarczalnych, często zaskakujące swoim
następstwem. Choć niejednokrotnie trudno je powiązać ze sobą,
chciałoby się jednak rzec: "w tym szaleństwie jest metoda"
– tym, co łączy poszczególne części wiersza, okazują się
m.in. powracające motywy, takie jak "rozpościeranie sieci"
przez Arachne, "opowieść nie o mnie, nie o tobie" czy
sformułowanie "w porządku, sens jest dobry". Wszystkie
one wydają się mieć swoje szczególne, nieprzypadkowe znaczenie,
które spróbuję teraz z nich wydobyć.
I
tak, "snucie nici" przez Arachne może zdaniem
Kazimiery Szczuki stanowić "głęboką analogię"
ze sztuką uprawianą przez kobiety, oddając specyfikę sytuacji
egzystencjalnej kobiet, ich historii i uprawianej przez nie
twórczości. Monika Świerkosz pisze z
kolei, że "metafora tkacka (...) wnikała
[zarazem – W.S.] w mikrokosmos Natury, w
którym zwierzęca Pajęczyca z własnego ciała wysnuwała nić,
stwarzając świat".
Motyw Arachne byłby zatem metatekstową ramą, zwracającą uwagę
na kobiece usytuowanie podmiotu (na które, poza używanymi w wierszu
formami gramatycznymi, wskazuje chociażby sama jego pointa:
"w
szczelinie drzwi uchylonych na to,
co nas w mroku łączy,
rozdziela i łączy
łączy, rozdziela i łączy;
zaczyn nowego dnia".
skoro
"mięszenie" ciasta na chleb stanowi czynność tradycyjnie
kobiecą), jak i – na powiązany z tym usytuowaniem sposób
wydobywania przez ów podmiot
kosmosu z chaosu. I tak, występujące w wierszu określenie "głodna
Arachne" może na pierwszy rzut oka nieść ze sobą konotacje
jakiegoś niebezpieczeństwa/monstrualności, jednak summa
summarum tekst (jak
i cała poezja Fiedorczuk) wydaje się raczej przesycony empatią
również wobec nieoswojonych form życia – świadczy o tym choćby
chęć "troszczenia się o ćmy"
czy dokarmiania rzeczonej Arachne. Dzikie zwierzęta są zatem dla
podmiotu lirycznego Innym
(a więc: pełnoprawnym współmieszkańcem planety) – ale z
pewnością nie Obcym, na którego rzutowałby własną, odsądzoną
od czci i wiary popędowość czy podległość biologicznym
instynktom. W tym również przejawia się inkluzywność tej poezji.
Z
kolei fraza "opowieść nie o mnie, nie o tobie" po raz
pierwszy pojawia się w wierszu jako podsumowanie długiego, na pozór
nacechowanego zwątpieniem w stabilność i konieczność sytuacji
zakorzenienia podmiotu fragmentu:
"[...]
to
mogłoby wyglądać inaczej lub wcale. Na przykład:
z
rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nigdy się nie spotkaliśmy.
Piorun
nie uderzył w
ten akurat dom. Dwoje dzieci pobiegło doliną,
w której nie
zbudowano żadnej jeszcze drogi, gdzie?
Nie ma takiego miejsca jak
nigdzie. I nie ma ciała, któremu
na imię nikt. Kurz w smudze
światła wpadającej przez zachodnie okno
elokwentnie streszcza
pustkę organizmu, umiesz kochać kurz?
Trudność polega na tym, że to nie jest
opowieść
o mnie, ani o tobie – to wiadomo".
Poetka,
nawiązując tu do historii wykoncypowania przez Demokryta teorii
atomistycznej poprzez analogię do zaobserwowanych w promieniach
zachodzącego słońca "tańczących" drobinek kurzu,
sugeruje być może, że jesteśmy jak te "cząstki elementarne"
– rozdzieleni i "puści wewnętrznie". Jeśli jednak tak
ważne dla podmiotu spotkanie – na przekór
"rachunkowi prawdopodobieństwa" – mimo wszystko się
odbyło, to należałoby zapytać o jego ontologiczny status: czy nie
było ono w jakimś sensie cudem? Cud taki nie musiałby przy tym
stać w sprzeczności z racjonalizmem naukowych teorii, skoro, jak
przekonywał Stanisław Lem: "Szukajcie – a znajdziecie;
zawsze w końcu znajdziecie, jeżeli będziecie tylko dość żarliwie
szukali, statystyka bowiem niczego nie wyklucza, czyni wszystko
możliwym, jedynie mniej lub więcej prawdopodobnym".
Modalność kosmosu u Fiedorczuk wydaje się redukować, mocno
akcentowane szczególnie w romantyzmie, napięcie i niezgodność
między odczuwaniem a "szkiełkiem i okiem", i w tym
również znajdować swoją harmonię.
Wreszcie,
sformułowanie "sens jest dobry" powraca w Matematyce
w dwóch wariantach. Pierwszy z nich, usytuowany w pierwszej części
wiersza:
"W
porządku,
sens jest dobry, jak czyste niebo za chmurami, na które
wskazuje
palec – ale nie łap za palec.
W sezonie burz przejaśnienia ulegają apetytom
chmur, jednak tę dłoń wskazującą niebo widać dzięki
słońcu,
i księżyc też jest dzięki słońcu, i wielkoduszność
księżyca".
wskazuje
na źródło odczuwanych przez podmiot
wdzięczności i poczucia zadomowienia, mianowicie zaś: słońce. To
coś więcej niż metafora – dzięki wiedzy astronomicznej wiadomo
przecież, że właśnie nasza macierzysta, chciałoby się rzec za
Józefem Czechowiczem: "źródlana gwiazda",
była warunkiem sine qua non
powstania życia na Ziemi, a następnie umożliwiła jego przetrwanie
i ewolucję. Jednocześnie nawiązanie do buddyjskiego
wskazania/koanu, aby zawsze starać się patrzeć na księżyc, nie –
na palec nań wskazujący, uwypukla chęć dotarcia do "istoty
rzeczy", odrzucenia antropocentrycznych złudzeń, które w tym
fragmencie symbolizują ludzki "palec" i "chmury".
Sytuacja jest jednak bardziej złożona, skoro "tę dłoń
wskazującą niebo widać dzięki słońcu" – a zatem,
obiektywnie istniejące fizyczne środowisko wytworzyło ludzki
subiektywizm z wpisaną weń skłonnością do błędu i
arbitralności, które dzięki temu stały się pełnoprawną częścią
Kosmosu.
"W
porządku.
Sens jest dobry, żeby powiedzieć: ‹‹wieczorem››
i ‹‹rano››".
– brzmi
powracająca pod koniec wiersza fraza, w której do harmonii i
poczucia włączenia w uniwersum dochodzi rytm odzwierciedlający
niejednorodność także na poziomie czasowym. Edmund Leach łączył
nieciągłości czasu w wymiarze społecznym z praktykowanymi
zwłaszcza w społeczeństwach pierwotnych rytuałami przejścia.
W tych ostatnich mamy według badacza do czynienia z segmentacją
czasu, który, podobnie jak przestrzeń, posiada swoje fragmenty
szczególne – to m.in. właśnie dzieląc czas na różne
jakościowo "człony", budujemy kosmos i ład. Ponieważ –
jak pisze Leach – "opozycja narodziny/śmierć jest
narzucającą się >>naturalną<< reprezentacją początku
i końca",
nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować ją także do
doświadczanej w planie świeckim i prywatnym niejednorodności
czasu. Rozpoznawanie nieciągłości czasu jako serii mikropoczątków
i mikrokońców, również tych związanych z rytmem biologicznym –
a więc: z conocnym udawaniem się na spoczynek i porannymi
przebudzeniami – umożliwia uważniejsze przeżywanie czasu;
uważność to zaś cnota niekoniecznie wyłącznie buddyjska. W tym
kontekście nowego znaczenia nabiera także zakończenie utworu:
"zaczyn nowego dnia" może symbolizować przechodzenie z
fazy sennego chaosu poprzez kultywowanie indywidualnych, aczkolwiek
zakorzenionych w tradycji obrzędów, w stronę niosącego nadzieję,
co dzień nowego prapoczątku świata.
Doświadczanie
nieciągłości czasu wiąże się w wierszu Julii Fiedorczuk także
z poetyckim procesem twórczym, jak w (podejmującym w swojej
początkowej części również temat macierzyństwa) fragmencie:
"Sezony
następują po sobie
tak gładko, że różnica między >>szybko<<
i >>powoli<< rozmywa się i znika
jak kredowe rysunki
mojej córki z mokotowskich chodników.
Szesnaście dni lata –
jeden wiersz, albo
wiele wierszy i lato
bez troski o zmarszczki wokół jakichś oczu
[...]".
Jak
widać, podczas zabaw córeczki „podmiotki” lirycznej,
obserwowanych przez tę ostatnią, dochodzi do czegoś w rodzaju
zawieszenia czasu, połączonego z "brakiem troski" o
przemijanie. Stan swoistej "bezczasowości" cechuje zdaniem
Leacha – centralną w procesach przechodzenia z jednego statusu
społecznego do drugiego poprzez rytuały przejścia – tzw. fazę
liminalną (stan graniczny).
Faza ta charakteryzuje się zaś według innego
badacza, Victora Turnera, m.in. redukcją egoizmu i silnym poczuciem
wspólnotowości.
W tym świetle wcześniejszą część Matematyki,
odnoszącą się do sposobu doświadczania przez podmiot
– zapewne twórczą porte parole
autorki – procesu pisania:
"Skąd
pomysł,
że to ja decyduję o tym, co wypowiedziane?
Nie było ja, aż
zawołano,
zgłosiło się ciało i odtąd nic nie jest w
pojedynkę, a już na pewno nie
hałaśliwa samotność poety
zamkniętego w wieży ponad wsią i miastem,
spisującego
instrukcje obsługi kobiety i świata. Ale co to, "kobieta"?
Rym
do "poeta"? Tutaj, blisko,
całkiem inne
głosy i światy – niewybrakowane".
można
czytać jako refleksję nad rolą zbiorowości w kształtowaniu
dziedzictwa kulturowego (w tym: języka), które to dziedzictwo
poprzedza, umożliwia i zarazem zawiera w sobie wszelką indywidualną
ekspresję (jak w ukutej przez Stefana
Czarnowskiego metaforze kultury jako rafy koralowej, w
której wytwory poszczególnych organizmów nie mogą być bardziej
zaawansowane niż "stan" całej rafy).
Pełna świadomość tego, że, jak to określił Cyprian Kamil
Norwid: "Ja ciałem zza Eufratu / A duchem sponad Chaosu się
wziąłem: / Czynsz płacę światu"
współwystępuje u podmiotu z poczuciem pełni/"niewybrakowania"
związanym z konkretną, bliską okolicą – choć zarazem
przestrzeń ulega w wierszu swoistemu "rozmyciu",
decentralizacji, gdy poetka tworzy:
"Głodna
Arachne
rozsnuje plan drogi i trafię, ale nie pod adres.
Ty nie masz adresu,
tak jak
nie masz siebie: wysyłasz błogie sygnały, masz napęd na tlen".
Nie
bez przyczyny, jak sądzę, pobrzmiewają tu echa teorii Jacquesa
Derridy, który twierdził, że cały język jest białą (nomen
omen) metaforą, że metaforyczne są choćby takie wyrażenia, jak
"wyjść z domu" czy "wrócić do niego",
ponieważ nie jesteśmy w stanie określić precyzyjnie miejsca ani
momentu, w których wydarzenia te zachodzą.
Poetka prezentuje w powyższym fragmencie podobnie mgławicowe
metafory.
Julia
Fiedorczuk pokazuje w swoim wierszu nader sugestywnie, jak chaos (w
tym także, czy może nawet przede wszystkim: twórczy chaos)
przemienia się w kosmos. Jest to na ogół Kosmos fizykalny, co nie
przeszkadza peelce znajdować
"sensu
w gwiazdach wymytych przez burzę, gotowych
na cichy seans
obrotów ciał wokół szczypty prochu – a to jest żyzny
proch";
kosmos
zakorzeniony tak w intuicji, jak i w wiedzy naukowej, zarówno w
doświadczaniu, jak i w głębokim odczuwaniu. Poetce, która w
swojej działalności krytycznoliterackiej dąży m.in. do
rehabilitacji pojęcia sentymentalizmu, ukazania, że bez niego
człowiek także byłby na swój sposób wybrakowany,
udaje się połączenie wspomnianych wyżej à la jungowskich
kategorii aktywności ludzkiej psyche w złożoną,
holistyczną całość ludzkiego istnienia. To my jesteśmy kosmosem.
__________________________________________________________________________