środa, 31 lipca 2024

Fale. Impresje o poezji ostatnich lat

 

1. REFLEKSY, RE-FLEKSJE.
„SPIĘCIE” MICHAŁA MUROWANIECKIEGO


Lektura przedostatniego tomu łódzkiego poety przypomina zanurzanie otwartej, pustej, plastikowej butelki dnem do góry w naturalnym akwenie języka: najpierw czujemy opór, później falowanie fraz, następnie wypełnia nas bez reszty przyjemnie orzeźwiająca ciecz o migotliwym zabarwieniu, by w końcu wyrzucić nas z powrotem na powierzchnię: do językowych uwarunkowań i struktur. Jak w wierszu „Upiór w Lupanarze”, któremu przydarza się Piana na brzegu łóżka / i fale, fale, dryf przez ciało. , lecz w którym jeden ze znaków interpunkcyjnych okazuje się symbolem, i to nie byle czego, bo jednego z największych tabu w naszej kulturze:

(…) Sezon grzewczy, wiatr za kratką
jak libretto La Traviaty. Gwiazdy to starty imbir. Kropla
rumu we wrzącej herbacie. Kaszel, oddech, kaszel, kropka.

Delektuję się przywołanym powyżej mistrzostwem liryzmu. Jest to rodzaj poezji, który na poziomie emocjonalnym do mnie bardzo trafia, uważam ponadto, że dobrze opisuje współczesność. Moja wątpliwość brzmi jednak, czy… nie za dobrze? Czy swoją sterylnie estetyczną poetyką nie „zakleszcza się” zanadto w naszej rzeczywistości, zamiast ją rozsadzić z siłą dynamitu? Śmierć jest tu probierzem. Żałuję, że nie pozbyła się w tych tekstach swojej umownej reprezentacji, nie okazała bardziej pełnokrwista i nieprzenikniona. Jak – abstrahując od epoki – tajemnicze samobójstwo Rhody z „Fal” Virginii Woolf, jak rzucenie się do rzeki ich autorki. U Murowanieckiego przeciwnie: śmierć zostaje „zamotana” w język (śmierć to powieść szkatułkowa w wierszu „Szkatułka”, Darmowe minuty do wykorzystania / / na dnie w „Epitafium dla Fuji”) i ta autoteliczność i zarazem wyporność języka pozostawia posmak wątpliwości, czy butelka pozostaje "do połowy pełna".


Michał Murowaniecki "Spięcie", Biblioteka Arterii 2010















2. SZUMY, FLUKTUACJE:

„[YASS]” SZCZEPANA KOPYTA

Tytuł tomiku – połączenie yassu, współczesnego stylu muzycznego będącego zlepkiem różnych gatunków, i nawiasów, jakby wyjętych z tytułu słynnego albumu islandzkich mistrzów nastroju, Sigur Ros – zachęca, by spojrzeć na „[yass]” jako na dzieło powstałe przez nałożenie dwóch różnych „muzyk”. Najlepiej słyszalna jest ta „yassowa”: hybrydyczna, nonszalancko eksperymentująca, sprawiająca wrażenie improwizacji, w której raz chodzi o opowiedzenie żartu, kiedy indziej – o czystą radość „estetycznej kakofonii”. Dobrym przykładem wzmiankowanego humoru jest pełen lekkości utwór „popijając herbatę”, w którym poznajemy alternatywny sposób powstania kadzidełek z drzewa sandałowego:
zawsze mi się kojarzyło, że to
jacyś fakirzy oddają swoje sandały
dostąpiwszy oświecenia i stąd zapach
czy też – przyczyny nieufności podmiotu lirycznego wobec współczesnych „przepowiadaczy” przyszłości:
oraz że przestałem
wierzyć horoskopom jak większość baranów
Jednakże, zza wspomnianej humorystycznej warstwy raz po raz przeziera ta bardziej poważna, głęboka, refleksyjna, nasycona, niczym islandzkim smutkiem, szeroką gamą niewesołych obserwacji obyczajowych, kulturowych i poznawczych. Te ostatnie manifestują się choćby w wierszu * [najpierw lekcja anatomii], gdy podmiot zastanawia się:
zaczęło się od wosku, czy można cię dotknąć inaczej?
w co się zamienisz jutro, w sztuczny diament?
i drąży:
bo na początku było słowo, prawda?
naprawdę, chcę to wiedzieć, po co ostrzy się skalpel?
czy mi odpowie zderzacz hadronów w cern?
Odpowiedzi na postawione wyżej pytania o naturę świata, życia, materii nie przyniesie jednak fizyka. Bo choć konkluzja brzmi:
raczej
dotknąłem cię, doprawdy dziwne, mogło być odwrotnie
na początku był punkt, a potem próg Plancka
to przecież obecność tego progu – wartości określającej moment „po” Wielkim Wybuchu, kiedy „zaczął się” czas i przyczynowość – pozostawia domyślne miejsce na koncepcję nadprzyrodzonej mocy, która w spektakularny sposób „wypluła” z siebie znany nam dzisiaj, deterministyczny Wszechświat i, z sobie tylko wiadomych przyczyn, wycofała się w zupełne, być może, nieistnienie. Z jednej strony rysują się więc ciekawe niedookreślenia w materii tekstu, z drugiej – nie mniej intrygujące dopowiedzenia. Odrobinę niekiedy kontrowersyjne – jak wtedy, gdy podmiot liryczny „wiersza dla borata z kazachstanu” deklaruje:
czego chcemy?


dostępu do trupa boga – chcemy go powiesić
za jaja
nietrudno jednak dostrzec w powyższym fragmencie krytykę patriarchalizmu, wszystkich tych zbrodni popełnianych po dziś dzień w różnych zakątkach globu w imię takiego czy innego, męskiego boga. Kopyt jest w pełni świadomy tego niszczącego wymiaru męskości, jak i jego kulturowych uwarunkowań, gdy w „wierszyku z kiszonej kapusty” autoironicznie stwierdza:
byt, określa świadomość gładkolufowej broni.
Zarysowane powyżej próbkowo warstwy, ta lekka i humorystyczna oraz ta poważniejsza, mimo, a może z powodu dzielącej ich poetycznej i merytorycznej przepaści, dobrze się moim zdaniem komponują w niejednoznaczną całość, w której szum łagodzi „ostrość dźwięku fluktuacji”, a te go z kolei pogłębiają i uszlachetniają. Polecam gorąco (nie tylko) tym, których słuch wyczulony jest na niestandardową, pełną nieoczekiwanych kontrapunktów „muzykę współczesności”.


Szczepan Kopyt "yass", Biblioteka Laureatów OKP im. Jacka Bierezina 2005





Chaos i kosmos w wierszu Julii Fiedorczuk pt. "Matematyka"

 

 


 

 


 (obraz Gerd Altmann z Pixabay)

 

 

Julia Fiedorczuk - Matematyka


Tylko że nic się z niczym nie równa: weźmy ten pięknie pionowy
deszcz jak strugi koralików w drzwiach, udające kryształ,
ssące szarość nieba, żeby z niej zrobić zachrypnięte światło
w nieodległych górach.
                             

                                            Gonitwy chudych chmur budzą
uczucia, o których lepiej byłoby nic w ogóle nie mówić,
gdyby nie fakt, że sama cieszy się najbardziej właśnie wtedy,
kiedy drzwi pozostają otwarte na to, co już się w mroku
przemieszcza,
                       bezpieczne jak czas sprawiedliwie nieczuły na nią,
na ciebie, na deszcz. Mówimy: pogoda, rzadziej dobra niż zła,
zapuszczając korzenie w przyczółkach sensu.
                                            W porządku,
sens jest dobry, jak czyste niebo za chmurami, na które wskazuje
palec - ale nie łap za palec.
                                            W sezonie burz przejaśnienia
występują nagle, po czym błyskawicznie ulegają apetytom
chmur, jednak tę dłoń wskazującą niebo widać dzięki słońcu,
i księżyc też jest dzięki słońcu, i wielkoduszność
                                            księżyca. Skąd pomysł,
że to ja decyduję o tym, co wypowiedziane?
                                            Nie było ja, aż zawołano,
zgłosiło się ciało i odtąd nic nie jest w pojedynkę, a już na pewno nie
hałaśliwa samotność poety zamkniętego w wieży ponad wsią i miastem,
spisującego instrukcje obsługi kobiety i świata. Ale co to, "kobieta"?
Rym do "poeta"?                 Tutaj, blisko,
całkiem inne głosy i światy - niewybrakowane.
                                            A jeśli


rewolucja sama ustanawia ład, który następnie obala z miłości
do wojny? Czasem przecież nie ma wojny.
                                            Sezony następują po sobie
tak gładko, że różnica między "szybko" i "powoli" rozmywa się i znika
jak kredowe rysunki mojej córki z mokotowskich chodników.
Szesnaście dni lata - jeden wiersz, albo
                                            wiele wierszy i lato
bez troski o zmarszczki wokół jakichś oczu, to
mogłoby wyglądać inaczej lub wcale. Na przykład:
z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nigdy się nie spotkaliśmy.
                                            Piorun
nie uderzył w ten akurat dom. Dwoje dzieci pobiegło doliną,
w której nie zbudowano żadnej jeszcze drogi, gdzie?
Nie ma takiego miejsca jak nigdzie. I nie ma ciała, któremu
na imię nikt. Kurz w smudze światła wpadającej przez zachodnie okno
elokwentnie streszcza pustkę organizmu, umiesz kochać kurz?
                                            Trudność polega na tym, że to nie jest
opowieść o mnie, ani o tobie - to wiadomo. Tak to tylko brzmi,
kiedy słowa są ciężkie od świata, co jest głównie z morza, całkiem
niepotrzebnie przetrząsanego w poszukiwaniu jakiegoś prezentu,
który nieodmiennie okazuje się być kamieniem u szyi, a jednak -
                                            szesnaście tysięcy wierszy i "źdźbło"
nadal nie budzi popłochu w trawie. Chmury jeżdżą po niebie raz tak,
zaraz inaczej, światło ścieka za góry, czy mu czegoś brak?
                                            Można


zapalić lampę, troszcząc się o ćmy. Zobaczyć nienatrętny
raj i spać, z myślą o nowym słońcu albo bez nadziei, w czasie
pokoju, w domu pełnym chleba znajdziesz niczyją garstkę,
                                            położysz
                                            na progu?
                                            Głodna Arachne
rozsnuje plan drogi i trafię, ale nie pod adres.
                                            Ty nie masz adresu,
tak jak nie masz siebie: wysyłasz błogie sygnały, masz napęd na tlen.
Ulegasz biodegradacji, ale niezbyt szybko, nie dość szybko, żeby
czas nie miał mieć sensu w gwiazdach wymytych przez burzę, gotowych
na cichy seans obrotów ciał wokół szczypty prochu - a to jest żyzny
                                             proch. I żywa
noc w dolinach łasi się do drzew, kiedy mówisz: "szczęśliwej drogi",
bo nie umiesz szumieć inaczej.
                                             W porządku.
Sens jest dobry, żeby powiedzieć "wieczorem" i "rano".
                                             Dalej tylko
śpiew, przecież słyszę: droga się wykrysztala, astrostrada z girlandami
pulsujących świateł, biorę głęboki wdech, a na wydechu nie
wiem i jestem, jestem tak
                                              wielowymiarowa, że nagle
wstajesz od biurka, podchodzisz do okna i długo patrzysz - w mrok?
                                              Jestem obłoczkiem mgły
w mokrej niecce pomiędzy drzewami, gdzie buszuje sen.
Trzymam się jutra, trzymam, trzymam - puszczam; wydycham
                                               się, gubię, się zni-
                                               kam - kiedy
                                               Arachne rozpościera sieć
między szczytami gór i gruba rosa gwiazd osadza się na wątkach
                                                                                                  opowieści
nie o mnie, nie o tobie
                                               w szczelinie drzwi uchylonych na to,
co nas w mroku łączy, rozdziela i łączy
                                                łączy rozdziela i łączy;
                                                                                 zaczyn nowego dnia.




Chaos i kosmos w wierszu Julii Fiedorczuk pt. Matematyka

         Matematyka Julii Fiedorczuk jest wierszem niezwykle złożonym i precyzyjnym, a jednocześnie obfitującym w paradoksy, wieloznacznym i niedookreślonym, niekiedy wręcz mgławicowym. Te przeciwieństwa inspirują do myślenia o tekście w kategoriach kosmosu i chaosu. Można go tak interpretować zarówno na poziomie treści, jak i formy, co kolejno postaram się uczynić.

         Nakreślony w wierszu obraz świata wydaje się bardzo charakterystyczny dla liryki poetki. Julia Fiedorczuk to niezwykle konsekwentna w swojej wizji rzeczywistości i stosowanej do jej wyrażania poetyki twórczyni, prezentująca czytelnikowi, by rzec za Rae Armantrout, „małe złote / samomierne / wielkości”1. W jej poezji nie chodzi jednak o hedonizm, ale o pewną szczególną wersję Kosmosu2 doświadczanego poza przeżyciem religijnym, lecz nacechowanego właściwymi tamtemu ładem, harmonią, poczuciem kruchego, jednak intensywnego i na swój sposób trwałego (a przynajmniej – powtarzalnego) spełnienia. Zanim przejdę do egzemplifikowania powyższej tezy fragmentami Matematyki i wyjątkami z innych wierszy poetki, pozwolę sobie na parę słów odnośnie do samej idei kosmosu, jaką chcę tu przywoływać.

           Pojęcie kosmosu wywodzi się od starożytnych Greków, dla których oznaczał dosłownie ład (Chaos był jedynie krótkim stanem początkowym, od momentu kosmogonii chaosu nie było już nigdzie we Wszechświecie)3. W XX w. religioznawca Mircea Eliade pisał z kolei, że „dla człowieka religijnego p r z e s t r z e ń n i e j e s t j e d n o r o d n a []. religijne doświadczanie niejednorodności przestrzeni to pradoświadczenie, które można przyrównać do >>ustanowienia świata<<”4. I dalej: „A b y ż y ć w ś w i e c i e, trzeba go u s t a n o w i ć, założyć”5. „Zakładanie” świata polega wg Eliadego na wyznaczeniu obszaru, który jest „naszym światem”, odgraniczonego od chaosu („obszaru obcego, bezładnego, zamieszkałego przez poczwary, demony, obcych”6) tego wszystkiego, czym „nasz świat” nie jest. Tak wytyczony "nasz świat" staje się kosmosem – miejscem nacechowanym ładem, poczuciem bezpieczeństwa i przynależności. I choć rumuński myśliciel jest zdania, że „żaden świat nie może się narodzić w chaosie jednorodności i względności przestrzeni świeckiej”7, to powyższą tezę odnieść należy przede wszystkim do prapoczątków rozwoju cywilizacji i kultury, i/lub do współczesnych społeczeństw tradycyjnych – w tym samym tekście autor zostawia furtkę dla niereligijnego "oswajania przestrzeni w kosmos":



A jednak w tym doświadczeniu przestrzeni jako czegoś świeckiego nadal dochodzą do głosu wartości przypominające mniej lub bardziej niejednorodność, jaka cechuje religijne doświadczenie przestrzeni. Istnieją nadal okolice uprzywilejowane, jakościowo różne od innych: pejzaż ojczysty, miejscowość związana z pierwszą miłością albo ulica czy zakątek pierwszego cudzoziemskiego miasta zwiedzanego w młodości. Wszystkie te miejsca zachowują nawet dla człowieka najgłębiej niereligijnego wartość wyjątkową, >>jedyną w swoim rodzaju<<; są to miejsca święte jego prywatnego świata, tak jak gdyby ta istota niereligijna doznała objawienia innej rzeczywistości niż ta, w której uczestniczy swym powszednim istnieniem"8.



W swojej pracy podążę za tą intuicją uczonego, starając się zarazem pokazać, że (czaso)przestrzeń w wierszu Fiedorczuk, zachowując walor niejednorodności, pozostaje w dużym stopniu gościnna, otwarta, inkluzywna, pozbawiona dychotomicznego, wartościującego podziału na „swoich” i „obcych”.

         Już początek utworu sugeruje istnienie w przestrzeni życia podmiotu lirycznego istotnych niejednorodności:



Tylko że nic się z niczym nie równa: weźmy ten pięknie pionowy
deszcz jak strugi koralików w drzwiach, udające kryształ,
ssące szarość nieba, żeby z niej zrobić zachrypnięte światło
w nieodległych górach”
9,



i to na poziomie nie tylko lokalnym: stwierdzenie „nic się z niczym nie równa” otwiera generalizującą perspektywę niesprowadzalności do siebie poszczególnych fragmentów rzeczywistości, przekraczając jednocześnie suche, Kartezjańskie cogito ergo sum (w wierszu pt. Tlen z tak samo zatytułowanego tomu Fiedorczuk napisała: „oddycham, oddycham więc jestem”10). Także w powyższym fragmencie na pierwszy plan wysuwa się zmysłowa afirmacja istnienia, jego zapierającego dech w piersi piękna. „Nic się z niczym nie równa” – zatem świat składa się z samych „niejednorodności”, możliwych do zamieszkania i oswojenia sensorycznie, uczuciowo, intuicyjnie, niekoniecznie natomiast za pomocą czysto intelektualnych rachunków czy rachub. Jednocześnie dochodzi do głosu wspomniane inkluzywne nastawienie podmiotu:



(...) sama się cieszy najbardziej właśnie wtedy,
kiedy drzwi pozostają otwarte na to, co już się w mroku
przemieszcza,
bezpieczne jak czas sprawiedliwie nieczuły na nią,
na ciebie, na deszcz”
11.



Czas jest „nieczuły”, w czym daje się wyczytać koncepcję czasu fizykalnego, naukowego, obojętnego (przynajmniej do czasu Einsteinowskiej rewolucji w myśleniu o czasoprzestrzeni) na działania człowieka i innych zanurzonych w nim stworzeń; choć zarazem – „sprawiedliwie nieczuły” i „bezpieczny”, a więc zakładający jakiś rodzaj ładu i poczucia przynależności. Czas taki nie musi być nawet jednoznacznie pozytywny, skoro dalej poetka pisze:



Mówimy: pogoda, rzadziej dobra niż zła,
zapuszczając korzenie na przyczółkach sensu”
12,



co daje się odczytać jako żartobliwe nawiązanie do współczesnych small talks, w tym (stereo)typowo polskich, w pewnym stopniu budujących wspólnotę „narzekań na każdy temat”, jak i – na innym poziomie – do źródeł wspomnianego sensu: co, jeśli język powstał jako integrująca reakcja na zagrożenia i „atrakcje” fizycznego środowiska pierwotnych ludzi?13 Czy łatwiej nam wtedy dostrzec siebie "zakorzenionych na przyczółkach sensu" Kosmosu – naszego (Wszech)świata?

         „Podczas wyżu łatwiej o mistyczne zjednoczenie ze światem natury i kultury”14 – pisze poetka w pochodzącym z tomu Tlen utworze Burze i przejaśnienia, sugerując, że to czynniki fizyczne (meteorologiczne) dyktują niejednorodność czasu, jego quasi-religijną, jednak doświadczaną w wymiarze prywatnym, świeckim (a przynajmniej – dalekim od zinstytucjonalizowanej religii) nieciągłość. W tym miejscu warto wspomnieć o innym, opartym na ustaleniach współczesnej kosmologii, pojmowaniu Kosmosu jako naszej właściwej „ojczyzny” – poglądu, który wywodzi poczucie zadomowienia człowieka we Wszechświecie i doznawanego przez niego poczucia harmonii właśnie z fizycznych cech otaczających nas (i będących nami) materii i próżni (co sugestywnie wybrzmiewa już choćby w samych tytułach popularnonaukowych książek Hoimara von Ditfurtha, takich jak Na początku był wodór15 czy Dzieci Wszechświata16). W Matematyce w pewnym momencie z podobnego „zanurzenia” w niewyobrażalne piękno gwiazd kiełkuje chwytająca za gardło fraza:



Dalej tylko
śpiew, przecież słyszę: droga się wykrysztala, astrostrada z girlandami
pulsujących świateł, biorę głęboki wdech, a na wydechu nie
wiem i jestem, jestem tak
wielowymiarowa, że nagle
wstajesz od biurka, podchodzisz do okna i długo patrzysz – w mrok?”
17,



której początek przywodzi na myśl pitagorejską „muzykę sfer”, a całość w poruszający sposób dowodzi, że wielowymiarowości można i należy szukać i przejmować ją z, przesyconych poczuciem przynależności i zachwytu wobec tak oszałamiającego piękna, obserwacji „pulsujących świateł”.

         Przyjrzyjmy się teraz bliżej sposobowi istnienia tej harmonii, tego Kosmosu – tym razem na poziomie metatekstowym: wydają się one w wierszu Fiedorczuk wyłaniać z chaosu, jaki tworzą, tak pod względem tematyki, jak i "dykcji", sąsiednie frazy, pracujące w rozmaitych poetyckich, intelektualnych i emocjonalnych rejestrach, sprawiające wrażenie samowystarczalnych, często zaskakujące swoim następstwem. Choć niejednokrotnie trudno je powiązać ze sobą, chciałoby się jednak rzec: "w tym szaleństwie jest metoda" – tym, co łączy poszczególne części wiersza, okazują się m.in. powracające motywy, takie jak "rozpościeranie sieci" przez Arachne, "opowieść nie o mnie, nie o tobie" czy sformułowanie "w porządku, sens jest dobry". Wszystkie one wydają się mieć swoje szczególne, nieprzypadkowe znaczenie, które spróbuję teraz z nich wydobyć.

         I tak, "snucie nici" przez Arachne może zdaniem Kazimiery Szczuki stanowić "głęboką analogię"18 ze sztuką uprawianą przez kobiety, oddając specyfikę sytuacji egzystencjalnej kobiet, ich historii i uprawianej przez nie twórczości. Monika Świerkosz pisze z kolei, że "metafora tkacka (...) wnikała [zarazem – W.S.] w mikrokosmos Natury, w którym zwierzęca Pajęczyca z własnego ciała wysnuwała nić, stwarzając świat"19. Motyw Arachne byłby zatem metatekstową ramą, zwracającą uwagę na kobiece usytuowanie podmiotu (na które, poza używanymi w wierszu formami gramatycznymi, wskazuje chociażby sama jego pointa:



"w szczelinie drzwi uchylonych na to,
co nas w mroku łączy, rozdziela i łączy
łączy, rozdziela i łączy;
zaczyn nowego dnia"
20.



skoro "mięszenie" ciasta na chleb stanowi czynność tradycyjnie kobiecą), jak i – na powiązany z tym usytuowaniem sposób wydobywania przez ów podmiot kosmosu z chaosu. I tak, występujące w wierszu określenie "głodna Arachne" może na pierwszy rzut oka nieść ze sobą konotacje jakiegoś niebezpieczeństwa/monstrualności, jednak summa summarum tekst (jak i cała poezja Fiedorczuk) wydaje się raczej przesycony empatią również wobec nieoswojonych form życia – świadczy o tym choćby chęć "troszczenia się o ćmy"21 czy dokarmiania rzeczonej Arachne. Dzikie zwierzęta są zatem dla podmiotu lirycznego Innym (a więc: pełnoprawnym współmieszkańcem planety) – ale z pewnością nie Obcym, na którego rzutowałby własną, odsądzoną od czci i wiary popędowość czy podległość biologicznym instynktom. W tym również przejawia się inkluzywność tej poezji.

         Z kolei fraza "opowieść nie o mnie, nie o tobie" po raz pierwszy pojawia się w wierszu jako podsumowanie długiego, na pozór nacechowanego zwątpieniem w stabilność i konieczność sytuacji zakorzenienia podmiotu fragmentu:



"[...] to
mogłoby wyglądać inaczej lub wcale. Na przykład:
z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nigdy się nie spotkaliśmy.
Piorun
nie uderzył w ten akurat dom. Dwoje dzieci pobiegło doliną,
w której nie zbudowano żadnej jeszcze drogi, gdzie?
Nie ma takiego miejsca jak nigdzie. I nie ma ciała, któremu
na imię nikt. Kurz w smudze światła wpadającej przez zachodnie okno
elokwentnie streszcza pustkę organizmu, umiesz kochać kurz?
Trudność polega na tym, że to nie jest
opowieść o mnie, ani o tobie – to wiadomo"
22.



Poetka, nawiązując tu do historii wykoncypowania przez Demokryta teorii atomistycznej poprzez analogię do zaobserwowanych w promieniach zachodzącego słońca "tańczących" drobinek kurzu23, sugeruje być może, że jesteśmy jak te "cząstki elementarne" – rozdzieleni i "puści wewnętrznie". Jeśli jednak tak ważne dla podmiotu spotkanie – na przekór "rachunkowi prawdopodobieństwa" – mimo wszystko się odbyło, to należałoby zapytać o jego ontologiczny status: czy nie było ono w jakimś sensie cudem? Cud taki nie musiałby przy tym stać w sprzeczności z racjonalizmem naukowych teorii, skoro, jak przekonywał Stanisław Lem: "Szukajcie – a znajdziecie; zawsze w końcu znajdziecie, jeżeli będziecie tylko dość żarliwie szukali, statystyka bowiem niczego nie wyklucza, czyni wszystko możliwym, jedynie mniej lub więcej prawdopodobnym"24. Modalność kosmosu u Fiedorczuk wydaje się redukować, mocno akcentowane szczególnie w romantyzmie, napięcie i niezgodność między odczuwaniem a "szkiełkiem i okiem", i w tym również znajdować swoją harmonię.

         Wreszcie, sformułowanie "sens jest dobry" powraca w Matematyce w dwóch wariantach. Pierwszy z nich, usytuowany w pierwszej części wiersza:



"W porządku,
sens jest dobry, jak czyste niebo za chmurami, na które wskazuje
palec – ale nie łap za palec.
W sezonie burz przejaśnienia ulegają apetytom
chmur, jednak tę dłoń wskazującą niebo widać dzięki słońcu,
i księżyc też jest dzięki słońcu, i wielkoduszność
księżyca"
25.



wskazuje na źródło odczuwanych przez podmiot wdzięczności i poczucia zadomowienia, mianowicie zaś: słońce. To coś więcej niż metafora – dzięki wiedzy astronomicznej wiadomo przecież, że właśnie nasza macierzysta, chciałoby się rzec za Józefem Czechowiczem: "źródlana gwiazda"26, była warunkiem sine qua non powstania życia na Ziemi, a następnie umożliwiła jego przetrwanie i ewolucję. Jednocześnie nawiązanie do buddyjskiego wskazania/koanu, aby zawsze starać się patrzeć na księżyc, nie – na palec nań wskazujący, uwypukla chęć dotarcia do "istoty rzeczy", odrzucenia antropocentrycznych złudzeń, które w tym fragmencie symbolizują ludzki "palec" i "chmury". Sytuacja jest jednak bardziej złożona, skoro "tę dłoń wskazującą niebo widać dzięki słońcu" – a zatem, obiektywnie istniejące fizyczne środowisko wytworzyło ludzki subiektywizm z wpisaną weń skłonnością do błędu i arbitralności, które dzięki temu stały się pełnoprawną częścią Kosmosu.



"W porządku.
Sens jest dobry, żeby powiedzieć: ‹‹wieczorem›› i ‹‹rano››"
27.



brzmi powracająca pod koniec wiersza fraza, w której do harmonii i poczucia włączenia w uniwersum dochodzi rytm odzwierciedlający niejednorodność także na poziomie czasowym. Edmund Leach łączył nieciągłości czasu w wymiarze społecznym z praktykowanymi zwłaszcza w społeczeństwach pierwotnych rytuałami przejścia28. W tych ostatnich mamy według badacza do czynienia z segmentacją czasu, który, podobnie jak przestrzeń, posiada swoje fragmenty szczególne – to m.in. właśnie dzieląc czas na różne jakościowo "człony", budujemy kosmos i ład. Ponieważ – jak pisze Leach – "opozycja narodziny/śmierć jest narzucającą się >>naturalną<< reprezentacją początku i końca"29, nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować ją także do doświadczanej w planie świeckim i prywatnym niejednorodności czasu. Rozpoznawanie nieciągłości czasu jako serii mikropoczątków i mikrokońców, również tych związanych z rytmem biologicznym – a więc: z conocnym udawaniem się na spoczynek i porannymi przebudzeniami – umożliwia uważniejsze przeżywanie czasu; uważność to zaś cnota niekoniecznie wyłącznie buddyjska. W tym kontekście nowego znaczenia nabiera także zakończenie utworu: "zaczyn nowego dnia" może symbolizować przechodzenie z fazy sennego chaosu poprzez kultywowanie indywidualnych, aczkolwiek zakorzenionych w tradycji obrzędów, w stronę niosącego nadzieję, co dzień nowego prapoczątku świata.

         Doświadczanie nieciągłości czasu wiąże się w wierszu Julii Fiedorczuk także z poetyckim procesem twórczym, jak w (podejmującym w swojej początkowej części również temat macierzyństwa) fragmencie:



"Sezony następują po sobie
tak gładko, że różnica między >>szybko<< i >>powoli<< rozmywa się i znika
jak kredowe rysunki mojej córki z mokotowskich chodników.
Szesnaście dni lata – jeden wiersz, albo
wiele wierszy i lato
bez troski o zmarszczki wokół jakichś oczu
[...]"30.



Jak widać, podczas zabaw córeczki „podmiotki” lirycznej, obserwowanych przez tę ostatnią, dochodzi do czegoś w rodzaju zawieszenia czasu, połączonego z "brakiem troski" o przemijanie. Stan swoistej "bezczasowości" cechuje zdaniem Leacha – centralną w procesach przechodzenia z jednego statusu społecznego do drugiego poprzez rytuały przejścia – tzw. fazę liminalną (stan graniczny)31. Faza ta charakteryzuje się zaś według innego badacza, Victora Turnera, m.in. redukcją egoizmu i silnym poczuciem wspólnotowości32. W tym świetle wcześniejszą część Matematyki, odnoszącą się do sposobu doświadczania przez podmiot – zapewne twórczą porte parole autorki – procesu pisania:



"Skąd pomysł,
że to ja decyduję o tym, co wypowiedziane?
Nie było ja, aż zawołano,
zgłosiło się ciało i odtąd nic nie jest w pojedynkę, a już na pewno nie
hałaśliwa samotność poety zamkniętego w wieży ponad wsią i miastem,
spisującego instrukcje obsługi kobiety i świata. Ale co to, "kobieta"?
Rym do "poeta"? Tutaj, blisko,
całkiem inne głosy i światy – niewybrakowane"
33.



można czytać jako refleksję nad rolą zbiorowości w kształtowaniu dziedzictwa kulturowego (w tym: języka), które to dziedzictwo poprzedza, umożliwia i zarazem zawiera w sobie wszelką indywidualną ekspresję (jak w ukutej przez Stefana Czarnowskiego metaforze kultury jako rafy koralowej, w której wytwory poszczególnych organizmów nie mogą być bardziej zaawansowane niż "stan" całej rafy34). Pełna świadomość tego, że, jak to określił Cyprian Kamil Norwid: "Ja ciałem zza Eufratu / A duchem sponad Chaosu się wziąłem: / Czynsz płacę światu"35 współwystępuje u podmiotu z poczuciem pełni/"niewybrakowania" związanym z konkretną, bliską okolicą – choć zarazem przestrzeń ulega w wierszu swoistemu "rozmyciu", decentralizacji, gdy poetka tworzy:



"Głodna Arachne
rozsnuje plan drogi i trafię, ale nie pod adres.
Ty nie masz adresu,
tak jak nie masz siebie: wysyłasz błogie sygnały, masz napęd na tlen"
36.



Nie bez przyczyny, jak sądzę, pobrzmiewają tu echa teorii Jacquesa Derridy, który twierdził, że cały język jest białą (nomen omen) metaforą, że metaforyczne są choćby takie wyrażenia, jak "wyjść z domu" czy "wrócić do niego", ponieważ nie jesteśmy w stanie określić precyzyjnie miejsca ani momentu, w których wydarzenia te zachodzą37. Poetka prezentuje w powyższym fragmencie podobnie mgławicowe metafory.

         Julia Fiedorczuk pokazuje w swoim wierszu nader sugestywnie, jak chaos (w tym także, czy może nawet przede wszystkim: twórczy chaos) przemienia się w kosmos. Jest to na ogół Kosmos fizykalny, co nie przeszkadza peelce znajdować



"sensu w gwiazdach wymytych przez burzę, gotowych
na cichy seans obrotów ciał wokół szczypty prochu – a to jest żyzny
proch"
38;


kosmos zakorzeniony tak w intuicji, jak i w wiedzy naukowej, zarówno w doświadczaniu, jak i w głębokim odczuwaniu. Poetce, która w swojej działalności krytycznoliterackiej dąży m.in. do rehabilitacji pojęcia sentymentalizmu, ukazania, że bez niego człowiek także byłby na swój sposób wybrakowany39, udaje się połączenie wspomnianych wyżej à la jungowskich40 kategorii aktywności ludzkiej psyche w złożoną, holistyczną całość ludzkiego istnienia. To my jesteśmy kosmosem.

__________________________________________________________________________
1 R. Armantrout, Przyjemność, [w:] tejże Ciemna materia, Stronie Śląskie 2018, Biuro Literackie, s. 19.
2 W pracy będę łączyć różne rozumienia Kosmosu, właściwe dla nauk humanistycznych i ścisłych, stąd będę zapisywać to słowo wymiennie wielką i małą literą.
3 Powyższe zdanie jest cytatem z wykładu z wiedzy o literaturze wygłoszonego przez profesor Joannę Ślósarską w roku akademickim 2011/2012 na Uniwersytecie Łódzkim.
4 M. Eliade Święty obszar i sakralizacja świata, [w:] Antropologia kultury. Zagadnienia i wybór tekstów pod red. A. Mencwela, Warszawa 2005, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, s. 149.
5 M. Eliade, dz. cyt., s.150.
6 M. Eliade, dz. cyt., s. 153.
7 M. Eliade, dz. cyt., s.150.
8 M. Eliade, dz. cyt., s. 150.
9 J. Fiedorczuk, Matematyka, [w:] tejże Tuż-tuż, Wrocław 2012, Biuro Literackie, s. 39.
10 J. Fiedorczuk, wiersz Tlen, [w:] tejże Tlen, Wrocław 2009, Biuro Literackie, s. 18.
11 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 39.
12 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 39.
13 Por. R. Leakey, Sztuka mówienia, [w:] Antropologia słowa. Zagadnienia i wybór tekstów pod red. G. Godlewskiego, Warszawa 2003, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, s. 27.
14 J. Fiedorczuk, wiersz Burze i przejaśnienia [w:] tejże Tlen, dz. cyt., s. 31.
15 H. von Ditfurth, Na początku był wodór, Państwowy Instytut Wydawniczy 1981.
16 H. von Ditfurth, Dzieci Wszechświata, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1978.
17 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 41.
18 K. Szczuka, Prządki, tkaczki i pająki. Uwagi o twórczości kobiet, w: tejże Kopciuszek, Frankenstein i inne. Feminizm wobec mitu, eFKa, Kraków 2003, s.27-45, cyt. za: M. Świerkosz, Arachne i Atena. W stronę innej poetyki pisarstwa kobiecego, „Teksty Drugie” 2015, nr 6, s.70.
19 M. Świerkosz, Arachne i Atena. W stronę innej poetyki pisarstwa kobiecego, „Teksty Drugie” 2015, nr 6, s. 71.
20 J.Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s.41.
21 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 40.
22 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 40.
23 Anegdota filozoficzna zaczerpnięta z wykładu profesora Bogdana Banasiaka z podstawowych problemów filozofii w roku akademickim 2018/2019.
24 S. Lem, Śledztwo, Interart 1995.
25 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 39.
26 J. Czechowicz, dom świętego kazimierza, [w:] tegoż Poezje, Wydawnictwo Lubelskie 1982, s. 111.
27 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 41.
28 E. Leach, Obrzędy przejścia (rites de passage), [w:] E. Leach, A.J. Greimas, Rytuał i narracja, PWN 1989, s. 81-83.
29 E. Leach, dz. cyt., s. 82.
30 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 40.
31 Por. E. Leach, schemat na s. 82, w: E. Leach, A.J. Greimas, Rytuał i narracja, dz.cyt.
32 V. Turner, Proces rytualny, cyt. za: Antropologia widowisk. Zagadnienia i wybór tekstów, pod red. Leszka Kolankiewicza, Warszawa 2005, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, s. 124.
33 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. czyt., s. 39.
34 S. Czarnowski, Kultura, w: Antropologia kultury. Zagadnienia i wybór tekstów, pod red. A. Mencwela, Warszawa 2005, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, s. 27.
35 C.K. Norwid, Moja ojczyzna, [w:] tegoż Poezje, Kraków 2002, Wydawnictwo Zielona Sowa, s. 41.
36 J.Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 40.
37 Z notatek z wykładu profesor Joanny Ślósarskiej z wiedzy o literaturze wygłoszonego na Uniwersytecie Łódzkim w roku akademickim 2011/2012.
38 J. Fiedorczuk, Tuż-tuż, dz. cyt., s. 41.
39 Por. J. Fiedorczuk, John Ashbery, poeta romantyczny, [w:] tejże Złożoność nie jest zbrodnią. Szkice o amerykańskiej poezji modernistycznej i postmodernistycznej, Warszawa 2015, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, s. 126-137.
40 W przedmowie do dzieła Psychological Types Jung pisał: “I have found from experience that the basic psychological functions, that is, functions that are genuinely as well as essentially different from other functions, prove to be: thinking, feeling, sensation, and intuition”.

 

wtorek, 30 lipca 2024

O wierszu Czesława Markiewicza pt. "język polski"




Dawno, dawno temu, w pewnym istniejącym, niestety, jedynie epizodycznie piśmie „Świat filmu”, Kazimiera Szczuka, pisząc o filmie „8 kobiet” Francois Ozona, stwierdza: „Mężczyzny już nie ma; kobieta zresztą też nie istnieje”. I oto pojawia się – Ta Nieistniejąca – już w pierwszym z „wierszowych esejów”, jak określa „Wierszeje” ich autor, Czesław Markiewicz. Nieistnienie przejawia się tu w różnych postaciach: „gaszenia” barw, którymi promienieje bohaterka, przez narzucany przez otoczenie rytuał żałobny (kolorowa kobieta bierzmowana czarną sukienką); wchłonięcia i zawłaszczenia realnej kobiety z krwi i kości przez fantazmat-alegorię ojczyzny, żądającej ofiary także z „kobiecych aspektów” kulturowych naszego kraju (to być może moja ojczyzna wypluwa z siebie płeć); „małej śmierci” odkrywanej w niepokojąco religijnym sztafażu (więc wciskam jej między uda krwawiący kawałek dekalogu. / pies zlizuje krew z chodnika. po policzkach spływa ocet), zgodnie zresztą z tradycyjnie martyrologicznym charakterem, wspomnianego wcześniej w wierszu, kultu maryjnego. Nad wszystkimi tymi znaczeniami nadbudowuje się jednak sen(s) niebytu kobiety, jaki nadała jej psychoanaliza, zwłaszcza ta Lacanowska: kobieta nigdy nie ujawni pełni swojej istoty w sferze symbolicznej; pozostanie niewytłumaczaln[ą] kobiet[ą] po tej stronie warg – odbiciem wyparcia, jakiego, z całą przemocą symboliczną, dokonuje na niej nasza kultura.

Na koniec odrobina prywaty. Czesław Markiewicz napisał w dedykacji do „Wierszejów”: „myślę, że znajdziesz TU coś dla siebie”. Okazało się wszakże, że nie tylko DLA siebie, ale i, w pewnym sensie, OD: pointa: ktoś. kogo nie ma. jak pożądanie., pobrzmiewa mi skondensowaną, a wymowną obiektywizacją zakończenia mojej prozy poetyckiej: „Bo chcę ci o tym powiedzieć, ale nie ma już mnie, mniejszej śmierci”. Czesław Markiewicz doskonale uchwycił w swoim wierszu moment, gdy nieistnienie przechodzi w mitologię, a z unicestwionego (co może również znaczyć: spełnionego) pożądania rodzą się anioły i demony.



 


czwartek, 18 lipca 2024

Impresja o "Pogodzie" Lisy Robertson w tłumaczeniu Małgorzaty Myk

 

Choć wiele wskazuje na płynność i zmienność wewnętrznego tworu, jakim jesteśmy, to jednak uważamy siebie za istoty o trwałej tożsamości i jest to jedno z naszych głębokich przeświadczeń”. – pisze Jolanta Brach-Czaina w eseju „Lodowiec” z Błon umysłu. A co, gdyby to płynność i zmienność były naszym utrwalonym (sic!) dziedzictwem – do tego stopnia, że musiałybyśmy uczyć się od podstaw, krok po kroku, trwałości, niejako ją wytwarzać, jak czyni to Lisa Robertson w swoim oryginalnym dyskursie meteorologiczno-poetyckim:


powiedz, trwałe stany niepokoju

być może teraźniejszości, powiedz, do czego jesteśmy

uwalniane raz po raz lepkość

naucz się na pamięć lepkości naucz się na pamięć

bycia uwalnianą i ptaków ułożonych

w swoim drzewie (...)”


Zapatrzeni w szybkie zmiany, ufając tylko temu, co się żywo rusza, w gruncie rzeczy skazujemy się na migotanie” – stwierdza dalej we wspomnianym eseju polska filozofka. Mówisz i masz! – odpowiada (chronologicznie wcześniej) Lisa Robertson, kiedy w jednej ze swych próz poetyckich ewokuje wyraźnie naszą zmienną, „gwiezdnoproszkową” naturę: „Tu jest dom. Tu jest system. Czas wylewa się z jego ust. Projektujemy go, migocząc”.


Co tu się właściwie dzieje? Czy to niezwykłe zespolenie z przyrodą, wyrażające się w nadaniu podmiotce zbiorowej cech gwiazd, da się aby zredukować do zabiegu depersonifikacji? Czy raczej należałoby ten i podobne zabiegi czytać jako kłącze złożone z licznych hypallage, gotowych rozszczelnić wspomniany przez poetkę „system”, pokazać jego, opozycyjną względem tradycyjnie wiązanej z nim trwałości (że sobie na neologizm pozwolę) migotkliwość? „Uwodzimy trwałość” – ach, więc to tak: aplikując względem solidności działania przygodne i „upłynniające”, w gruncie rzeczy dopiero w y t w a r z a m y ją!


„Nasza płeć to zabawkowa pogoda” – pisze w innym miejscu Robertson, wskazując na kulturowo- („zabawkowa” )naturalny („pogoda”) tygiel, w jakim kształtuje się nasza płciowość. Nie jest to jednak twór dychotomiczny, a raczej laboratorium, gdzie dochodzi do k o n s t r u o w a n i a zjawisk uznawanych dotychczas za podległe wyłącznie naturze, takich jak pogoda właśnie, stanowiąca, zgodnie z mottem z Waltera Benjamina, jeden z fenomenów, które „(...) [p]ozostają wprzęgnięte w krążenie wiecznego powrotu tego samego, póki zbiorowość nie zawładnie nimi w polityce i póki nie narodzi się z nich historia”.


Kanadyjską poetkę interesuje kategoria powierzchni. Bada więc nie tylko dyskurs meteorologiczny w jego ujęciu historycznym, ale także nasze „pogodowe” (i inne) small talks. Czy klimatowi/pogodzie da się prawić komplementy? Okazuje się, że jak najbardziej – nie zaniedbując przy tym subwersywności takich praktyk: „Dotarłyśmy tu około trzeciej. Była atmosfera inności. Jaka to jest ładna rzecz”.



 

 

Notka o tomie "Zmyśl[ ]Zmysł" Laury Osińskiej

      W takie książki uciekam, gdy zaczynają strzelać za szybami, póki co telewizorów. Autorce udała się megaważna rzecz: wypowiedzieć ją....