„Przyznaj się, myślisz tylko o języku” – pisze Dominika Kaszuba w jednym z wierszy. I tak rzeczywiście ze mną było podczas tej lektury, bo autorka używa wielu słów w precyzyjnym, wyznaczonym przez nauki ścisło-przyrodnicze znaczeniu. Są więc to w dużej części słowa zimne, ścisłe, rozpięte biernie pod naukowym mikroskopem; no-men-klatura, w której uderza nieobecność opartej na wolności, możności i sprawczości koncepcji człowieka. Nie chodzi tylko o pesymizm, ale o takie podejście, w którym znaczenia słów są definicyjnie unieruchomione, nie „koagulują” ze swoim lingwistycznym otoczeniem. Kaszuba składa świat z semantycznie gotowych cegiełek, które jak na obrazach Eschera układają się w iluzję przenikania, fal. I właśnie te naukowo zdeterminowane iluzje i ich konsekwencje okazały się dla mnie najciekawsze, jak np. w paradoksalnym stwierdzeniu: „w przybliżeniu nie ma mnie / tutaj”. Chodzi zapewne o zasadę nieoznaczoności, niepozwalającą zarejestrować z całkowitą pewnością stanu organizmu, który może okazać się pół-martwym, pół-żywym kotem Schroedingera, ale też – istotą nastawioną maksymalistycznie, na całkowitą jedność i zgodność z samą sobą: skoro peelki nie da się uchwycić „w przybliżeniu”, to znaczy, że musi istnieć w pełnym wymiarze, bez epistemologicznych kompromisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz