niedziela, 11 sierpnia 2024

Recenzja "Czterolistnych koni" Moniki Marii Olech

 


Pojawiają się już w pierwszym wierszu. Czterolistne konie – bo o nich mowa – na Muradach, czyli w krainie, gdzie konie są najszczęśliwsze. I nie tylko konie... Murady (które czytam sobie jako murawy rade z naszego po nich stąpania) to bowiem przestrzeń magiczna i mityczna, w której dzieci oswajają patyki-znajdy, sznurki, szkiełka, wyobrażenia przepastnych i niczego... Już lada chwila podmiotka liryczna poczyni zupełnie inne odkrycia. Z jednej strony – dotyczące hipokryzji świata dorosłych (wesołych świąt osacza system wartości), z drugiej – własnej homoseksualności, której przejawy potrafią budzić niezrozumienie (nasza płeć nie jest bez znaczenia / a tak często bywa mylona / (ze staropanieństwem)), a niekiedy – niekontrolowaną zawiść otoczenia o odnalezienie przez podmiotkę własnej „osi świata” w osobie pięknej kobiety ( – kpisz! pępek świata nie istnieje! – wtrąciła siłaczka z przedmieść, zaskoczona konkluzją). Szczęśliwie, dobry duch Murad będzie czuwał nad podmiotką jak czterolistny amulet, pomagając w odpowiednim momencie powiedzieć pataczas[owi]: a kysz!, co pozwoli jej nauczyć się samostanowi[ć] o wolności i przywiązaniu, aby w dalszej, kuszącej perspektywie – żyć autrement1.

Żywiołowe, bezwarunkowe zauroczenie wyróżnia[jącą] się spośród nas Jafrodytą, obecne jest przede wszystkim w pierwszej – zatytułowanej boska J. – części książki. Boska J. jawi się na kształt namacalnej, nieprzeniknionej tajemnicy; lub też na wskroś pięknej, niezweryfikowanej legendy. Obcowanie bohaterek przepełnione jest czułością i „docieraniem się” indywidualnych rytmów, które pozwala płynąć krwi i dopinguje do pracy, ale także – prowadzi do odkrycia chimeryczności prawideł trudnej sztuki przetrwania: czasem arogancja, czasem łzy ratują tożsamość i ocalają jutro. Wyzwania, którym musi sprostać liryczna podmiotka, są jednak dobrodziejstwem: poukładany porządek rzeczy zbyt usypia.

Ostatni cytat może stanowić dobre podsumowanie kolejnej – zatytułowanej czas – części, w której fascynujące zmagania z nieuporządkowaną, „epizodyczną” naturą rzeczywistości ustępują miejsca jednostajnemu czasowi powszedniemu, gdzie brak [...] zapisów na kursy: kalendarze – romantyczność. Część ta stanowi zapis życia codziennego pary kobiet, które wciąż śpiesz[ą] się do siebie, zwłaszcza przez sen, aby przekornie, tuż po trzecim wtórze budzika [próbować] zaprzeczy[ć] szarości. Podmiotka odmalowuje wzajemne uwikłanie bohaterek (trzymasz mnie: przy życiu albo żyjesz przymnietrzymaniu) w tę monotonną codzienność, którą podsumowuje słowami: być może brakuje tu sinusoidy i pastylek wrzących lód (a zatem: zarówno jednoczącego rytmu wzlotów i upadków, jak i „zwyczajnych cudów” powszedniości, które pozwoliłyby ją po trosze przezwyciężyć).

Część trzecia – zatytułowana obcowanie – to również zapis migawek z codzienności, w której od kloszardów dzieliło nas: / centralne ogrzewanie i arbeit macht frei. Jak widać z powyższego cytatu, poza swoją wartością obyczajowo-obserwacyjną, „flesze” te przynoszą krytykę systemu kapitalistycznego (dla którego znamienne jest, że podziały następują według: / od biedy lub p(a)rady), jego „samonapędzalności” i branej za pewnik naturalności. Zamiar dekonstrukcji tych ostatnich cech sygnalizuje tytuł wiersza: „to się, czyli ballada dociekliwa”, gdzie „to się” sugeruje oczywisty, rozumiany sam przez się porządek/mechanizm. W utworze tym okazuje się, że zbytnie skupienie się przez (nomen omen) Tosię na istotopatii (a więc, zapewne, rodzaj esencjalistycznego rozumienia tożsamości społecznych) stanowi rezultat i zarazem przyczynę typowo kapitalistycznej alienacji bohaterki, a przez to – powoduje runięcie Archimedesowego punktu podparcia dla rewolucyjnych zmian.

Rewolucja dokonuje się jednak nie tylko w sposobie patrzenia na „oczywiste prawdy”, sięga bowiem samej koncepcji języka. Części mowy okazują się elastycznymi „klockami logos”, które można "przytwierdzać" w zupełnie nieoczekiwanych miejscach i znaczeniach. Tak powstają stylizacje na ni to piosenki ludowe, ni to dziecięce wyliczanki, grające efektem glosolalii i echolalii, a widoczne szczególnie (choć nie wyłącznie) w czwartej części zbioru. Trzepoczydło to nostalgiczna podróż po odłożyn[ach], napleśni[ach], grzybni[ach] – zbi[orze] wspólny[m] melancholii [który] brzmi czymbyśmy, mniemi. Historia zatacza nie tyle koło, co spiralę, "zagarniając" ze sobą, niczym drzewne słoje, wcześniejsze warstwy opowieści: arkadyjskie, muradne zabawy echolalią jak „echolalkami”, zmysłowe inicjacje w zasłodzie pąków, romantyczne tęsknoty do pląs[u] na dwie gwiazdy i to... Wszystko po to, by posłyszeć stobuty, nasycić krajobraz ultramaryn[ami] kilku pokoleń, ożywić niebanalnym brzmieniem wiesza[ne] na pięcioliniach banialuki, baristów i bodajbyś – słowem: aby przywrócić, zgodnie z marzeniem Gastona Bachelarda, „żywą, niewykrwawioną mitologię języka” rozumianego tu jako wspomaganą artystycznymi przekształceniami praktykę (dyktowanego potoczną, „naiwną” logiką) (nad)użycia słów, której rwący żywioł destabilizuje sztywne reguły systemu langue.

Ostatnia część (Na Muradach) przynosi powrót do krainy dzieciństwa, lecz nie jest to prosta podróż sentymentalna, a przemyślenia osoby wyposażonej w zbiór formacyjnych doświadczeń i mocny aparat krytyczny. Refleksje dotyczą niekiedy epistemologii, jak we fragmencie: rzeczownik: / – co? co? – dopełnia fałszywe postrzeganie, który czytać można jako krytykę właściwych naszej kulturze sztywnych kategorii gramatyczno-pojęciowych, zakładających za Arystotelesem, jak pisze Andrzej Falkiewicz, istnienie „biernego tworzywa, które wypełnia aktywną formę”2 i oddalających nas przez to od wspólnej wszystkim kulturom „głębok[iej] gramatyk[i] istnienia”3. Kiedy indziej Monika Maria Olech oferuje krytyczne spojrzenie na hipokryzję i atrofię tzw. więzów rodzinnych, z których zostały cztery kąty, cztery koty, pies i miejsce na miłość czy demaskuje seksistowskie stereotypy obecne niejednokrotnie również i w nauce. Proponuje oryginalną, „higroskopijną” ontologię pozwalającą tak podmiotce, jak i czytelniczce czuć się sycon[ą] rzeczywistością, zanurzoną w bycie. Zbiór wieńczy wszechogarniająca egzystencjalna refleksja, w której wyjściowy, nacechowany symetrycznością lup[y] mędrca i czuci[a] matki motyw klepsydry z wolna przechodzi w rozpoznanie ludzkiego istnienia jako opakowani[a] jednorazowe[go], biodegradowalne[go] i domyślny powrót do punktu wyjścia.

Czterolistne konie Moniki Marii Olech to poezja niezwykle osobista i osobna; refleksyjnie i z refleksem oddająca współczesne rytmy życia i myślenia. Kreatywna tym rodzajem kreatywnoś[ci], który okazuje się filarem sztuk[i] przetrwania. Sięgająca często po francuskojęzyczne wtrącenia, co uwiarygodnia opisywaną w niektórych częściach rzeczywistość emigracyjną, prowadzi jednak nie tylko do „poznawa[nia] cudzych tajemnic istnienia”4, ale i pozwala „poznać tajemnicę własną”5.

_____________________________________________________________________________

1Autrement (fr.) – inaczej.

2A. Falkiewicz, Istnienie i metafora, Wydawnictwo A, Wrocław 1996, s. 195.

3Ibidem, s. 194.

4Ibidem.

5Ibidem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Notka o tomie "Zmyśl[ ]Zmysł" Laury Osińskiej

      W takie książki uciekam, gdy zaczynają strzelać za szybami, póki co telewizorów. Autorce udała się megaważna rzecz: wypowiedzieć ją....