niedziela, 13 czerwca 2021

O „Kozie i Amaltei” Laury (Riding) Jackson

 

Laura (Riding) Jackson - Koza i Amaltea

(przełożyła Julia Fiedorczuk)


Nocami często napadały mnie ćmy,
Łzy w oczach i ściśnięte gardło
Na myśl o Amaltei:
Wysoki płomień w zakopconej lampie.
Kiedyś zdmuchnąłem płomień
I przestałem pamiętać.
Lepiej trzymać Amalteę w mroku,
Nie wydawać jej na pastwę ciem i nietoperzy.

Amaltea nie dziwi się, że mogę się śmiać
Albo lśniącym spojrzeniem wybiegać na spotkanie innych oczu,
Albo brzdąkać moje najlepsze ballady
Wesoło na strunach języka.

Nie pokonała jej choroba ani namiętność.
Ale była prędka, tak prędka, powiadają,
Że biegła, aż po bezruch.
Jak dzwonek, co obracając się, więcej niż dzwoni,
Jednego dnia była i żywa, i martwa.
Kiedy ten dzień minął, była najpełniej martwa.
Wiedziała wszystko.

Z Amalteą we krwi wszedłem w piąty
Sezon. Czas jest bardziej niż wolny.
Bo skończyła się zima, a nie widać lata.
Teraz zawsze śnieg.

Jestem jej kochaniem, teraz.
Ona jest mi śmiercią, była dawno temu.
Stulecia moich łez zbliżają mnie do niej.
Jednak nie dotkniemy się.
Bo Amaltea w swoim dawnym czasie
Będzie mnie płakać dłużej.



_________________________________________



Koza i Amaltea”. Refleksja o wierszu


„W moim początku jest mój kres” – że zacytuję wybitnego poetę angielskiego amerykańskiego pochodzenia, Thomasa Stearnsa Eliota. Amaltea była obecna u samego zarania greckiej mitologii: jako koza karmiąca piersią maleńkiego Zeusa, do której ten bardzo się przywiązał. Później, po swojej śmierci, oddała mu „ostatnią przysługę”, składając w podarunku skórę, z której Zeus wykonał egidę – tarczę o magicznych właściwościach. W swoim wierszu Laura Riding odnosi się do tego mitu, przywołując jego emocjonalną intensywność. Myślę jednak, że zakres tematyczny „Kozy i Amaltei” jest dużo obszerniejszy – obejmujący szeroko rozumianą zwierzęcość, nasze podejście zarówno do zwierząt, jak i do zwierzęcego aspektu ludzkiej natury.


Na najbardziej podstawowym poziomie, wiersz opowiada historię przyjaźni między człowiekiem (być może – nieśmiertelnym, zwanym bogiem) i jednym szczególnym zwierzęciem. Inne zwierzęta pozostają dzikie, jak np. „napadające ćmy”. „Ćmy i nietoperze” są ciemne lub kojarzone z ciemnością; w przeciwieństwie do nich, Amaltea roztacza przed oczami czytelnika lśniącą mleczną drogę. A zatem, to poświęcenie zwierzęcia konstytuuje kryterium jego estetycznej wartości. Lub może, mówiąc bez ogródek – kryterium to stanowi jego użyteczność? Płacz Amaltei reprezentuje długą linię zwierzęcych matek, którym odebrano młode, aby je posłać do rzeźni, i które pełnią funkcję darmowych fabryk mleka pochłanianego przez ludzi. To moment, kiedy i ja mam ochotę zapłakać.


Jednakże, Laura Riding mówi: „Ona jest mi śmiercią, była dawno temu”. Co zyskaliśmy, przejawiając naszą zwierzęcość, a co straciliśmy? W którym kierunku biegnie związek przyczynowy: czy istota ludzka musiała umrzeć, aby „wywołać” w sobie zwierzę? Czy musiała najpierw zabić swój humanitaryzm? A może był to rodzaj wyzwolenia, niby-Nietzscheańskiego „zabicia boga w sobie”?


„Stulecia moich łez zbliżają mnie do niej.
Jednak nie dotkniemy się”.

Być może spotkamy naszych zwierzęcych towarzyszy w jakimś wyobrażonym/przyszłym świecie – „jednak nie dotkniemy się”. Mur wzniesiony przez – oparte na kulturze starożytnej Grecji – praktyki współczesnej euro-amerykańskiej cywilizacji odseparuje nasze umysły od naszych uczuć. „W naszym początku jest nasz kres”?


sobota, 12 czerwca 2021

O „Obrotach cudów” Laury (Riding) Jackson

 

Po „Obroty cudów”, wybór wierszy i esejów Laury (Riding) Jackson, sięgnęłam, zachęcona nazwiskiem tłumaczki, Julii Fiedorczuk (moim zdaniem, jednej z najciekawszych współczesnych polskich poetek), i nie zawiodłam się. Zawarte w zbiorze wiersze, intelektualnie stymulujące, czyste „jak łza”, podejmują często tematy prawdy i fałszu, życia i śmierci, poezji i znaczenia. Jak w wierszu „Zły sen”:



Który z dwóch kwiatów
Rosnących po dwóch stronach muru
Chciałaby nosić we włosach
Głodna dziewczynka śniąca ten zły sen
Gdyby ze strachu nie zbladła
I z muru nie spadła?

Jeden był prawdziwy
Drugi był fałszywy
Oba takie same.

Ona się wahała, one zwiędły.
Zmarły.
Odszedł głód.
Nie ma już muru.
Sen przeszedł w ranek.
Dziewczynka mówi, nadto pamiętając:
Mamo, coś dziwnego,
Dwa uśpione kwiaty,
Widziałam jeden, a drugiego nie.
Jeden był żywy, a drugi był martwy.
Byłam tak głodna głodu.
Teraz już się nie dowiem, tę stronę wybrać czy tamtą,
Wszystko przez śniadanie i życie po śnie.


czy w poemacie prozą „Poeta: kłamliwe słowo”:


„(...)

Poeta to fałszywa ściana: to kłamliwe słowo. To ściana, która zamyka, a jednak nie zamyka.

Ale to nie jest ściana, która zamyka, a jednak nie zamyka. To ściana, w którą trzeba wniknąć, to nie kolejna wysokość, to nie kolejny sezon. Za tą ścianą nie ma następnej głębi ani następnej wysokości, nie ma podróży ani żadnych częściowych wycieczek. Stańcie więc naprzeciwko mnie i dobrze mi się przyjrzyjcie. Wznoszę się przed wami jak ściana poety, ale nie jestem poetką ścian wznoszących się pomiędzy coraz to nowymi horyzontami, nie jestem poetką fałszywych ścian, takich, które trzeba przeskakiwać. Oto, nareszcie, prawdziwa ściana: możecie tylko dobrze mi się przyjrzeć i we mnie zobaczyć dal.

(...)”



Podobnie głęboka eksploracja wspomnianych zakresów ontologiczno-epistemologicznych nie dziwi: w swoich wczesnych esejach pisarka utożsamia poezję z prawdą, i zarazem walczy żarliwie przeciw „czytaniu wierszy z niewłaściwych poezji powodów”, takich jak np. chęć wprawienia się w „nastrój poetycki” czy dowiedzenia się czegoś o świecie. Bo „wiersz jest odsłonięciem prawdy tak fundamentalnego i ogólnego rodzaju, że poza słowem >>poezja<< żadna nazwa nie jest tu adekwatna oprócz słowa >>prawda<<. Wiedza implikuje odrębne dziedziny specjalistycznych badań i odkryć; byłoby nieścisłością uznać poezję za jakiś rodzaj wiedzy. Jest nieścisłością uznać poezję nawet za jakiś rodzaj prawdy, ponieważ prawda nie ma rodzajów”. Autorka protestuje przeciwko „przypisywaniu przymusu poezji siłom zewnętrznym – bogom, muzom, ba, nawet muzom tak humanistycznym jak Polityka”. Ironizuje: „Lament dziewiętnastego wieku: >>Gdzie jest Bard?<<. Wersja dwudziestowieczna: >>Gdzie jest Muza?<<. A w Ameryce: >>Gdzie jest Mit?<< – innymi słowy, wymyślmy sobie nowe, właściwe poezji, powody: Indian, Kolumba, Johna Browna czy Brookliński Most, czyli jakiś nowy temat, ekscytujący z takiego powodu, że jeszcze nigdy nie został użyty jako materiał poetycki”. A przecież „Poezja (chwała dziecięctwu) zasadniczo nie należy do Mitu. Jest całą prawdą, o której wie, to znaczy nie wie nic. Jest sztuką nieżycia. Nie ma żadnego systemu, harmonii, formy, publicznego znaczenia czy poczucia obowiązku. Poezja jest czymś, co się dzieje wtedy, kiedy dziecko spełznie z ołtarza i ma >>zamiar stanowczy być nader przekorną istotą<< – ma zamiar nie udawać, nie uczyć się mówić i wersyfikować. Za każdym razem wymyśla sobie nowy język i natychmiast go zapomina. Za każdym razem, kiedy otwiera usta, musi wszystko zaczynać od początku. Właśnie dlatego pozostaje dzieckiem i dzieckiem (chwała dziecięctwu) umiera. W sztuce nieżycia nie jest się ulotnie wiecznym – jest się wiecznie ulotnym”.


Jakby na potwierdzenie ostatnich słów, po 1938 roku Laura (Riding) Jackson milknie nagle jako poetka. Zaczyna dostrzegać „wir poetyckiej sztuczności i jej obezwładniające wymogi, wymogi wzorców rytmicznych i harmonijnej gry dźwięków, wypaczające naturalne właściwości intonacji i słowa”, określając jednocześnie swoją lirykę jako „poezję in extremis”. Nie wróci nigdy do wierszy. Poświęci się badaniom nad językiem, tworząc eseje optujące m. in. za cywilizacyjną odpowiedzialnością i „unitaryzmem” myślenia. Postulowaną w odniesieniu do poezji „pozytywność” przeniesie na szerszy grunt wiedzy o znaczeniu i refleksji nad bytem. We wzruszającym eseju „Na koniec” napisze: „W historii egzystencji roi się od nieporozumień, częściowo widocznych, częściowo niewidocznych. Podtrzymywanie nadziei na możliwość sprostowania to historia miłości. Kochane jest to, w czym widzi się odbicie swojej nadziei na całkowite sprostowanie. To, w czym dostrzega się odbicie swojego bólu płynącego ze świadomości, iż sprostowanie jest niewystarczające, jest najukochańsze”.



piątek, 11 czerwca 2021

O „Darach” Kariny Stempel

 

Karina Stempel – Dary

Mróz. Trzeszczy i syczy lód,
drapie ziemię. Nie idź tędy,
ta ścieżka prowadzi do ciebie,
jak zawsze. Matyldo,

oderwij się, skocz w chmurę.
Może Irvine naprawdę został
zjedzony przez bogów. Nie
zatrzymuj się w śniegu.

Szukaj. Tu gdzieś powinny być
dary. Dla ciebie. Przecież
sprawdziłaś to dokładnie,
innych bogów nie ma.



_______________________________________________________




O „Darach” Kariny Stempel


Jest taka teoria interpretacyjna, zgodnie z którą w interpretacji równie ważny jak tekst jest kontekst jego odbioru. Kontekstem, który mi „naświetlił” „Dary” był widziany na festiwalu Transatlantyk film „Bóg istnieje. Jej imię to Petrunia” w reżyserii Teony Strugar Mitevskiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że wiersz Kariny Stempel jest niesamodzielny czy niepełny, a jedynie, że moja ścieżka dojścia do zawartych w nim sensów prowadzi przez uznanie go za kongenialny, poetycki korelat dzieła macedońskiej reżyserki.


I tak, już pierwsze słowo wiersza – „Mróz” – wprowadza w zimową scenerię, w jakiej toczy się akcja filmu. Jego główna bohaterka, Petrunia, za namową matki udaje się na rozmowę o pracę. Zarówno samo interview, jak i sposób, w jaki jest „wypychana” z domu i zachęcana do traktowania samej siebie jako towar, a następnie wręcz „stalkowana” przez matkę, jest dla niej źródłem upokorzenia. Wychodząc z niedoszłego miejsca pracy, potrzebuje samotności i bezcelowej włóczęgi. „Trzeszczy i syczy lód, / drapie ziemię. Nie idź tędy, / ta ścieżka prowadzi do ciebie, / jak zawsze”. – ostrzega poetka; zaraz potem jednak dodaje: „oderwij się, skocz w chmurę”. Petrunia dociera do mostu, gdzie ma miejsce doroczny rytuał rzucania przez popa krzyża do rzeki i pogoni za nim: kto krzyż wyłowi, może liczyć na błogosławieństwo i pomyślność przez nadchodzący rok. Petrunia instynktownie skacze do wody i wychodzi z niej z krucyfiksem – niepomna, że zgodnie z prawosławną tradycją obyczaj zarezerwowany jest dla męskiej części społeczności. Ścieżka, którą podążyła naprawdę, rzec można, prowadzi do niej – do rozpoznania opresyjności sytuacji kobiety w społeczeństwie patriarchalnym, które odmawia jej możliwości kontaktu z sacrum, ale również – do metamorfozy własnej tożsamości. Gdy po kilku dniach nerwów i grania na nosie próbującym ją zastraszyć policjantom wychodzi wreszcie na wolność, stać ją na wielki gest – natykając się na popa, dobrowolnie oddaje mu krzyż z komentarzem: „tobie jest on potrzebny; mnie – nie”. Kogóż stać dzisiaj na podobną, Chrystusową zgoła wielkoduszność i dobroć? „Bóg istnieje. Jej imię to Petrunia”. – brzmi nie bez kozery końcowa konstatacja filmu. Bo „Przecież / sprawdziłaś to dokładnie, / innych bogów nie ma”. – pisze Karina Stempel. „Nie ma innych bogów niż ci, / których sami wybieramy” – dopowiada w kolejnym utworze z tomu „Noc w Nome” – „nie ma / innych wyborów niż zapętlenia, spirale, / powroty do słów, które mamy w myślach”. Mowa o słowach, a więc o budującym hierarchię społeczną porządku symbolicznym. W ostatnich wersach tego będącego dopełnieniem „Darów” tekstu poetka uspokaja: „Zaśnij spokojnie, / Matyldo. Póki masz imię, / jesteś. Ono cię nie opuści”. W tym kontekście widać wyraźnie ważność przeprowadzonych równolegle, przez polską i macedońską twórczynię, eksperymentów myślowych. Imię powołuje do życia nową rzeczywistość. Śnieżny świat już nie będzie mdłym serkiem homogenizowanym jedynie słusznej ideologii, a nabierze wewnętrznego zróżnicowania. Być może tego, które pozwoliło Laurie Anderson zaśpiewać, w kontekście zakładania „śnieżnej” religii, o „perfect crystal spin in ecstasy, ecstasy, ecstasy”:

 

https://www.youtube.com/watch?v=WSE-HbTVnDg 

 

czwartek, 10 czerwca 2021

Recenzja "Dogonić czas" Łucji Pecolt

 


           „Dogonić czas” jest drugim samodzielnym zbiorem wierszy Łucji Pecolt (znanej na Portalu Pisarskim jako Kamyczek). Podobnie jak jej poprzednie, zatytułowane „pomiędzy. wybory” wydawnictwo, złożony z siedemdziesięciu wierszy nowy tom ponieckiej poetki ozdabiają przepiękne ilustracje autorstwa Rudolfa Czajora (portalowego Starysty).

        Gdybym miała określić „Dogonić czas” w trzech słowach, powiedziałabym: urzekająca różnorodność – zarówno tematyczna, jak i formalna. Rozmaitość ta posiada jednak pewne „miejsca wspólne” – scalającą ją filozofię twórczą, od której wyłuskania chcę rozpocząć recenzję.

            Wyraźne wypowiedzenie przez autorkę owej filozofii następuje w tekście o incipicie *** (w wierszach jak w życiu). Poetka nie tylko deklaruje w nim, dyktowaną troską o utrzymanie odpowiedniego poziomu* artystycznego, gotowość kruszenia pieszczotą wiernego ideom lodu czy niekładzenia akcentów gdzie bądź, ale także konkluduje:


mówią że w wierszach odbija się życie

jak księżyc w wodzie jak fala jak dźwięk

oddycha kropką przecinkiem średnikiem

w klasycznym stylu powraca do miejsc


nawiązując tym samym do antycznej koncepcji mimesis. Charakterystyczne dla Arystotelesowskiej wersji tej orientacji sztuki względem rzeczywistości przekonanie, że „twórca powinien przedstawiać jedynie te rzeczy i wydarzenia, które mają ogólne znaczenie i są typowe”** realizuje Łucja Pecolt w nieco zmodyfikowany sposób, przywodzący na myśl m. in. tradycję poetycką Czesława Miłosza, o którego twórczości – a konkretnie: o poświęconym poetyckim opisom gruszki fragmencie poematu „Po ziemi naszej” – pisze Ryszard Nycz: „[Miłosz tworzy] fikcję >>nieludzkiego<< obserwatora w ogrodzie rzeczywistości, któremu poznanie zarówno istoty rodzajowej przedmiotu, jak i jego unikatowej jednostkowości nieodwracalnie przesłaniają obrazy konkretnych egzemplarzy rozmaitych gatunków w konkretnej czasoprzestrzeni. (…) Pozwalają się one uchwycić w swej historycznej, egzemplarycznej konkretności dzięki ludzkiej pamięci, wiedzy i wyobraźni, a przede wszystkim dzięki językowi, który najwierniej przechowuje kulturową naturę rzeczy i ludzi”***. Z jednej strony mamy więc w poezji Łucji Pecolt Arystotelesowską z ducha dążność do rejestrowania rządzących życiem praw i schematów ogólnych, z drugiej – Miłoszowski zachwyt konkretem.

            Zachwyt ten udziela się czytelnikowi od początku lektury i nie gaśnie długo po jej zakończeniu, mimo – a może właśnie: z powodu – znacznej rozpiętości emocjonalnej tekstów. I tak (przed)wiosenna afirmacja zjednoczenia z przyrodą, obecna np. w „Sonecie drzewnym”:


zbudź mnie, wierzbo mandżurska. zbudź mnie, proszę, z wiosną.

tęsknota tak szaleńczo po kępkach traw biegnie,

rusza kaskadą dźwięków – już czuję powietrze

jak drga. mgiełką się wmieszam albo chłodną rosą.


czy – „Kuracji prawie sonetowej”:


na zewnątrz białe grudnie i wieczna zmarzlina

pozbijała się w kłęby nieziemska tęsknota

zrobię miks z gruszki jabłka grejpfruta – zatrzymam

tak na szczęście zakleszczę smak lata w owocach


przechodzi płynnie w letnią pełnię i pewność:


Tu dąb szypułkowy przegląda się w wodzie,

zakwita zawilec, kokorycz, miodunka.

(„Lato czeka”),


dopóki wierzymy

w soczystą zieleń słowa, dopóty istnieje szansa

na słonecznomleczny wers**** – trzeba wracać; wysiać ziarno,

niech każdy ma swoją roślinę.

(„(Za)siewy”),


zaś subtelna figlarność z „Trio diplomatico let”:


lecz wieszczce zakochanej w eposach, w pamfletach

zupełnie coś innego chodziło po głowie;

krótkie formy? też lubię – jak każda kobieta.

może kiedyś popełnię, bo choć skąpe w słowie...


– w, przywodzący na myśl meliczny rodowód poezji, muzyczny liryzm w „Koloraturze”:


echo rozbrzmiewające w pustce*****.


drży w napięciu, oczekując kolejnych odbić.

wariacje na temat. kanon, fuga. co jeszcze

może się zdarzyć –


tenuto, tenuto, a tempo.


konsonans.


czy – we wstrząsające przeżycia napadniętej w parku kobiety:


zrozumiała, że jemu nie wolno odmawiać,

w dąbrowach poniosło się echem,

a cały księżyc stał się jak krew******.

(„Zanim”)


            Łucja Pecolt nie ogranicza się jednak w „Dogonić czas” do obserwacji przemian cyklów natury i relacji ze stanów wtopienia peelki w przyrodę lub doświadczeń z niej wyobcowujących – tom jest raczej kalejdoskopem, który, poza uderzającą do głowy feerią barw pór i przeżyć, urzeka także zazębianiem się i oryginalnością formy. Najciekawsze są dla mnie te utwory, gdzie poetka pozwala sobie na formalny eksperyment i twórcze poszukiwania. Jeden z kilku najbardziej charakterystycznych pod tym względem wierszy pozwolę sobie przytoczyć w całości:


Pop_lecznictwo. U źródeł


wpadam w złość – a wy?


a wy

kwalifikowani przypuszczalnie zasilą rzesze bez.

robotny do granic wytrzymałości karto(nowych) obejść

i-ma-dło-


nie


poręcznie sięgać po rzecz? pospolite środki.

słowo w cudzy(m)słowie zgarb

a ciało stawem co wedle niego gro-

bla-bla.


persona won graca! ok. ruchy łopato-logiczne.


Jak widać, autorka podejmuje w nim ciekawą, na wpół żartobliwą grę ze wspomnianym przeze mnie na początku recenzji podejściem mimetycznym: utwór stanowi analizę pewnego fenomenu ogólnego, jakim jest nepotyzm, lecz zarazem serwuje z przymrużeniem oka odwołanie do „naprawczej” funkcji literatury rodem z pozytywizmu (podział na segmenty: pop_lecznictwo sugeruje wszak, że samo nazwanie zjawiska zawiera w sobie antidotum nań). Na uwagę zasługuje tu nie tylko wzmiankowana segmentacja wyrazów, ale też np., przywodzący na myśl dźwiękonaśladowcze eksperymenty futurystów, zabieg z onomatopeją:


stawem co wedle niego gro-

bla-bla.


będący potwierdzeniem swoistego „eklektyzmu inspiracyjnego” Łucji Pecolt i – jednocześnie – jej umiejętności godzenia ze sobą przeciwstawnych tradycji i dykcji poetyckich.

            „Dogonić czas” to wreszcie – last but not least – poetycka dokumentacja najważniejszych chwil z życia współczesnej kobiety.


pamięć odradza się jak bluszcz:

wolna i dzika


umożliwiając przesączanie się wspomnień pierwszych miłości, zapamiętanie słodyczy i szczęścia macierzyństwa:


jeszcze wszystko się złoży w jedną piękną całość,

zobaczysz, wkrótce piersi napełnią się mlekiem,

a pomiędzy nas wciśnie się ono, kochanie.

popatrz – noc się wybudza łagodnym sfumato;

wzejdzie słońce i stopią się śniegi na grani,

i znów będziemy jedli waniliowy deser.

(„Créme brulée”),


kiedy biorę cię na ręce, stajesz się muzyką; to tak, jakbym

słyszała najpiękniejszą melodię pod słońcem – słucham

całą sobą, bo takie dźwięki muszą przynosić katharsis.

(„Aż wydaje się to nieprawdopodobne”)


            Łucja Pecolt jest przy tym autorką, której nie wymyka się żaden odcień ludzkiej egzystencji – również te mniej „różowe”, jak zmęczenie opieką nad dziećmi, nieodpowiedzialność i zabieganie młodych rodziców, czy te najbardziej smutne i bolesne – jak przejmujący zapis choroby i odejścia bliskiej osoby:


pamiętam niemal każde wypowiedziane wtedy słowo,

każdy grymas twarzy i pytające spojrzenie kochanych,

niebieskich oczu – nie będzie mnie już tak bolało, prawda?


jeszcze niedawno nikt o nim nie słyszał, a teraz nacieka

na ściany, rozpala ogniska, burząc dotychczasowe struktury.

uśmiecham się, choć nie jest mi łatwo żegnać się z tobą.

(„I tylko rozpacz jak te kruki (pamięci Mamy)”)


W takich (choć nie tylko takich) miejscach daje o sobie znać żarliwa wiara poetki, która – mimo całego bólu – żegna bliskich spokojnie, z nadzieją, że i oni zespolą się z mistrzem.

            „Dogonić czas” to tomik, który z nikim ani z niczym się nie ściga, raczej płynie spokojnym i esencjonalnym jednocześnie nurtem poetyckich opowieści, dowodząc, że liryka potrafi uczynić przemijanie dużo mniej dotkliwym i – zarazem – nieskończenie bogatszym w skarby wyłowione z wiecznie-nie-tej-samej-rzeki. Co więcej, każdy ma szansę odszukać w jej zmiennych nurtach inne cudowności. Gorąco polecam niezwykłą przygodę, jaką była dla mnie lektura tego wspaniałego tomu.


_______________________________________________________________


* wytłuszczone cytaty pochodzą z tomu „Dogonić czas”.

** „Słownik terminów literackich” pod red. Janusza Sławińskiego, wyd. Ossolineum 2010.

*** Ryszard Nycz „Wprowadzenie. Kulturowa natura, słaby profesjonalizm. Kilka uwag o przedmiocie poznania literackiego i statusie dyskursu literaturoznawczego” [w:] „Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy” wyd. Universitas 2012.

**** Agnieszka Kasprzycka i Łucja Pecolt.

***** Nalini Singh.

****** „Apokalipsa św. Jana” 6,12.



środa, 9 czerwca 2021

O "Falach" Virginii Woolf

 

        Virginia Woolf opowiada w Falach koleje życia grupki przyjaciół, od wczesnego dzieciństwa do późnej starości, spędzonego głównie w Wielkiej Brytanii bliżej początku XX wieku. Autorka obywa się bez fabularnych „wypełniaczy”, nie prawi też morałów. Najdonośniej rozbrzmiewają tu te rozmowy, które słyszymy, kiedy wokół zapada cisza: dialogi podświadomości z niedookreślonym „ty”, które czynią nasze istnienie możliwym.

        Jinny „skacze jak płomyki przebiegające między szczelinami w ziemi. Porusza się. Tańczy. Ani na chwilę nie przestaje poruszać się i tańczyć”. Jest impulsywna, może odrobinę lekkomyślna. Susan za to spokojniejsza, bardziej godna zaufania, ale zarazem – tradycjonalistyczna, widząca swą przyszłość w małżeństwie. Rhoda to marzycielka żyjąca w świecie wyobraźni. Trapią ją różne niepokoje, które opisuje: „Kiedy jestem sama, często spadam w pustkę. Muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby nie spaść z krawędzi świata w nicość. Muszę uderzać ręką w jakieś twarde drzwi, żeby przywołać się z powrotem do ciała”.

           Równie ciekawie i różnorodnie rysują się postaci męskie: Bertrand jest – z wyboru i zamiłowania – „opowiadaczem” historii, w których sens i realność sam zaczyna wątpić na koniec. Louis romansuje z kolejnymi kobietami, czując się jednocześnie wyobcowany z powodu swojego pochodzenia. Neville – wielki esteta – zakochuje się nieszczęśliwie w przystojnym koledze z klasy, Percivalu.

           Wszystkie te his-/herstories – dzięki zastosowaniu przez pisarkę techniki strumienia świadomości – poznajemy z punktu widzenia (i odczuwania) bohaterów. To jednak nie jedyna innowacja wprowadzona przez Woolf. Znajdziemy tu także dwa odważne, jak na tamte czasy, wątki homoseksualne, do dziś aktualne w swojej sugestywności. Pierwszym reprezentantem tej „opcji” jest Neville, zadurzony – jak wspominałam – w szkolnym koledze. Drugi natomiast „casus” przedstawię słowami samej zainteresowanej, mianowicie Rhody: „Wybieram jakąś nie znaną mi twarz po drugiej stronie sali i nie mogę pić herbaty, kiedy naprzeciw mnie siedzi ta dziewczynka, której imienia nie znam. Krztuszę się. Gwałtowność uczucia wstrząsa mną na wszystkie strony”. Jest to więc homoseksualizm doświadczany w dość wczesnej młodości. Nie podejrzewam oczywiście pisarki o chęć zinfantylizowania w ten sposób safizmu. Widzę tu raczej ciekawe odwrócenie pokutującego stereotypu, że lesbijką zostaje się w wyniku rozczarowujących wczesnych kontaktów z płcią przeciwną. I że w miłości lesbijskiej „chodzi tylko o seks”.

           Portretując cykle i obroty „kół losu”, pisarka używa alegorii burzliwych zjawisk przyrody. Dzięki temu perypetie bohaterów nabierają egzystencjalnej głębi. Również dlatego warto wysłać w kierunku tej książki energię swojej wyobraźni. Powróci jak fala.

wtorek, 8 czerwca 2021

Liryzm to lodowa tkanka*

 

 


    
    Zupełnie jak totalitaryzm. Gdy o nim myślę, przed oczami jawi mi się arktyczne piekło syberyjskich
łagrów i nieme pytanie haka, na którym kiedyś, w małej chatce na Północy, powiesiła się rosyjska poetka,Marina Cwietajewa. Po chwili widzę ustrój totalitarny przyszłości, rodem z Fahrenheit 451, i dochodzę do wniosku, że gdybym – na wzór bohaterów filmu – miała dokonać wyboru jednej książki, wartej nauczenia się na pamięć i zachowania dla przyszłych pokoleń, byłby to tomik 5 poematów Marka K. E. Baczewskiego, zawierający w sobie i ten hak, i ten ziąb, i czytanie czarnego na czarnym przez dygot i dotyk... 

        Otwieram oczy: dyktatury brak. Mamy za to wolność – tę wpisaną w ludzki los, ale też – taką, dla której możliwa jest każda, choćby i największa podłość czy dwuznaczność, zestrojone w związki między słowem a życiem i śmiercią, między mówieniem i pisaniem a istotą cielesności, którym Baczewski przypatruje się również w pozostałej części swojego przejmującego, wieloaspektowego zbioru. Więcej – tworzy je. Łącząc ze sobą m. in. znak i ból, śpiew i kanibalizm, liczbę i śmierć, układa własną mitologię procesów kulturowych. Fikcyjną oraz (ponieważ) uderzająco autentyczną:

 

Prawda to zmyślenie nieco bardziej skuteczne
od innych i jako taka musi być trzymana pod
specjalnym nadzorem, w domu wariatów i wariantów.
 

 

        Jeśli więc chcielibyście się dowiedzieć, skąd przywędrowało do człowieka pismo, dlaczego my, Polacy, nie potrzebujemy dekonstrukcji, który filozof byłby szczęśliwy na froncie, jak ma się szczęście do szaleństwa i dlaczego „wszystkie trupy są nasze” – czytajcie poematy Baczewskiego. W pewnym sensie robi on dla poezji to, co Michel Foucault uczynił dla filozofii: „wydrąża” ją i – łącząc punkty skrajne zgrabiałej powierzchni – wygrywa na tak powstałym instrumencie niezwykle poruszającą melodię. W ostatnim, poświęconym pamięci Mariny Cwietajewej utworze, poeta tak formułuje swoje twórcze credo:

 

odwołać ciszę, wyrwać z łagru
milczenia to, co najczystsze, bez rymu: brzmienie.
  

 

______________________________________________

* Tytuł recenzji i cytaty kursywą pochodzą z tomu Marka K. E. Baczewskiego 5 poematów".

poniedziałek, 7 czerwca 2021

Popkultura czy pop i kultura? O łódzkiej poezji

 

 

Kultura wysoka i kultura popularna nie stanowią dziś – jak to bywało w dawniejszych czasach – odrębnych obszarów, lecz „bieguny jednego magnesu”, płynnie przechodzące w siebie nawzajem. Stąd, pomysł podania poezji trojga świetnych łódzkich twórców zwierciadła popkulturowych odniesień celem pokazania, jak wiele dziś w najbardziej wysublimowanej poezji wcielonego życia.


BARDZIEJ HARDKOROWE NIŻ „DEPRESJA GANGSTERA”

Wiersze profesor Joanny Ślósarskiej zebrane w wydanym w 1992 r. tomiku „Wielokątne koła” cechuje wielka erudycja połączona z niezwykle sensualną wrażliwością. W rezultacie poezja ta obfituje w synestezje, czyli "zlepki" rozmaitych wrażeń zmysłowych (w jej brzuchu lśni / złoty dźwięk) , czy oksymorony – zespolone przeciwieństwa (czarne płomienie), nieraz skutkujące "powszednimi cudami codzienności" (na (...) / sznurach czasu / kołyszemy się / zakochani / dobre zło / złe dobro / dobranoc) , nieraz – oryginalnymi neologizmami (na tle / czarnobiałej figury / nocodnia) , zawsze – przenikliwą oceną sytuacji (co najlepiej wybrzmiewa chyba w zakończeniu wiersza Żółty cesarz czeka znów na koncert:

ale jak mam upilnować
głuche rzeczy
podstępne sny
kapryśne pragnienia
które nie chcą czysto brzmieć
które fałszują ton
aby przetrwać)


Że to ostatnie nie jest łatwe w dzisiejszym zbrutalizowanym świecie, wiedzą dobrze bohaterowie wszelkich tekstów kultury – od wyalienowanych intelektualistów po herosów popkultury. Ślósarska w epoce raczkującego w Polsce kapitalizmu, w wierszu o incipicie * [skazałem wczoraj]  idzie o krok dalej – proponuje coś dużo bardziej, powiedzielibyśmy dzisiaj, hardkorowego i normatywnego zarazem niż "Depresja gangstera": ukazuje nam mianowicie pogrążonego w depresji... Boga. W innych utworach Stwórca okazuje się wielkim...
pająkiem, czy alter ego autorki. Takich rozwiązań nie powstydziłby się zaiste mistrz "psychedeliczności", David Cronenberg.

 
REWOLUCJA INFORMATYCZNA
 
Wraz z nastaniem rewolucji informatycznej rozbudował się układ odniesień literatury do popkultury: w skład tej ostatniej, obok dziedzin tak znajomych jak film czy piosenka, weszła cała sfera nowomedialnych, częściowo nie znanych wcześniej, częściowo remediowanych, społeczno-kulturalnych aktywności. Do obu tych podkategorii zaliczyć trzeba pisanie blogów – są blogi literackie stanowiące wierne przeniesienie „tradycyjnej” literatury w środowisko cyfrowe, są i takie, których tematyka, interaktywność, imperatyw „najwyższej możliwej aktualności” plasują je pośród oryginalnych wynalazków epoki sieciowej.


„JEŚLI ZECHCESZ MOŻESZ NAZYWAĆ MNIE CZATEM”
 
Gdzieś między tymi kategoriami mieści się blog Izabeli Kaczmarskiej www.zaimienni.blogspot.com  – z pozoru tradycyjna prezentacja świetnego dorobku poetyckiego autorki. Tym, co wyróżnia zaimiennych spośród podobnych przedsięwzięć jest treść zamieszczonych tam dzieł poetyckich, w dużej części autoteliczna, tj. odnosząca się do specyfiki, sieciowego w tym przypadku, medium. W szczególności interesuje Izabelę Kaczmarską charakter zadzierzgiwanych w świecie wirtualnym relacji międzyludzkich. Są one przesycone czekaniem, dystansem (enterów wylewa rzeka), nie chroniącym przed nadmiernością (migoczą obłędy nad kabli rozstajem) dobrowolnego (jeśli zechcesz możesz nazywać mnie czatem) (serce klika rytmicznie) zaangażowania. Nic więc dziwnego, że podmiot liryczny, odkrywając w Internecie nadmiar przestrzeni wirtualnej, niedobór intymnej (wirtual to wcale nie strona), ratuje się (auto)ironią:

wyrosło bez wody zakwitnie bez słońca
a owoc się wyda tym bardziej soczysty
im łatwiej uwierzyć przyjaciół zwietrzywszy
że gęściej śmiech perli gdy nuta w nim drwiąca
 
(„carte blanche”)


EPIZODYCZNOŚĆ JAKO TECHNIKA SURVIVALU

Wydany w 2008 r. tomik „Punctum” jednego z najciekawszych młodych łódzkich poetów Michała Murowanieckiego czytać można jako, bogato ilustrowany literackimi smakowitościami, blog z egzystencjalnej podróży. Zaczyna się ona w niepokoju sypialnym, później następują:  jazda pociągiem bez nadzoru przeplatana z siedzeniem na schyłku; rodzime bagdady, w których wybuchł ojciec, a po matkę przyjechały syreny; quasi-dziecięce „zabawy grozy” (studnia i wahadło) ; nieznośna i pociągająca zarazem monotonia (braku) przeżyć (klocki? jeden zestaw składany do bólu.) ; surrealistyczne pogawędki zapamiętane z pub.lic relations;  nie wyraźne (wręcz przedziwnie!) widoki oglądane we wstecznych lusterkach… I jeśli  udaje się ocalić z tej podróży coś, co daje nam spać spokojnie, to jest tym, pozwalająca jednocześnie głęboko przeżywać chwile i zachować do nich dystans,  epizodyczność jako technika survivalu. To dzięki niej, z każdego miejsca w czasoprzestrzeni wysłać możemy post – powidokówkę, np. taką, na której nasz słaby punkt wyjścia zobaczyć możemy pod postacią nostalgicznego detalu, ukruszonego pocałunkiem zęba.

sobota, 5 czerwca 2021

Idea autonomii uniwersytetu

 

 

Idea autonomii uniwersytetu.
Rys historyczny, podłoże filozoficzne i współczesne wyzwania


Idea autonomii uniwersytetu sięga wieku XV, kiedy rodzący się humanizm postawił kształceniu wyższemu nowe wyzwania. Wraz ze wzrostem zainteresowania kulturą starożytną – jak referuje Krzysztof Pomian – powstały katedry filologii greckiej i orientalnej, starożytnictwa i historiografii1, co stanowiło niewątpliwy krok naprzód w porównaniu z praktykowanym w średniowieczu podporządkowaniem całego systemu ówczesnej edukacji – teocentrycznej wizji świata. Renesansowe zmiany przeobraziły jednak głównie charakter szkolnictwa średniego, na poziomie uniwersyteckim pozostając nieledwie lokalne2. Potrzeba było dopiero rewolucji naukowej przełomu XVII i XVIII w., która, w ramach szerszego zjawiska modernizacji, przebiegała równolegle z procesem uniezależnienia uniwersytetu od Kościoła i poddania go nadzorowi państwa3.

Były to ważkie zmiany, które w Prusach – gdzie (najpierw w Berlinie) powstał tzw. uniwersytet humboldtowski, wciąż w XXI w. uznawany za model nowoczesnej uczelni – umożliwiła śmierć króla Fryderyka II i upadek tzw. absolutyzmu pruskiego. Koniec absolutyzmu pozwolił bowiem na wypracowanie formuły uniwersytetu zależnej wprawdzie od świeckich władz politycznych, ale już „wyrywającej się” na swobodę, co chronologicznie patrząc dało najpierw znać o sobie w koncepcjach teoretycznych Immanuela Kanta, zawartych w wydanym w 1798 r. zbiorze pt. Spór fakultetów. Królewiecki filozof zaprowadzał w nim podział wszystkich kierunków uniwersyteckich „na dwie klasy: na trzy fakultety wyższe, jeden niższy”4. Fakultetami wyższymi miały być prawo, teologia i medycyna, zaś niższym – filozofia. Owa „niższość” filozofii była rozumiana na zasadzie, na jakiej człowiek wolny, ale nierozkazujący bezpośrednio nikomu stał w hierarchii społecznej niżej od człowieka uwikłanego w „piętrowe” zależności klasowe, dodatkowo taka kwalifikacja miała zapewne na celu uśpienie czujności państwowej i/lub kościelnej cenzury. Ten „niższy fakultet” stawiał sobie bowiem ambitne zadanie – „służy[ć] […] temu, ażeby weryfikować trzy wyższe fakultety, a tym samym być dla nich użyteczny i kontrolować je, gdyż prawda [podkr. – I.K.] jest podstawą wszystkiego (najważniejszym i pierwszym warunkiem nauki w ogóle)”5. Miał to być

fakultet, który będąc w aspekcie swych nauk niezależny od nakazów rządu, winien mieć swobodę nie do tego, aby wydawać rozporządzenia, ale do tego, by osądzać wszystkie rozporządzenia odnoszące się do interesów nauki, tzn. mieć do czynienia z prawdą, którą rozum winien być w prawie głosić publicznie, bo bez takiej swobody prawda (ze szkodą dla samego rządu) nigdy nie zostanie ujawniona, zaś rozum, zgodnie ze swą naturą, jest wolny i nie przyjmuje żadnych zarządzeń, by uznać coś za prawdziwe […]6.


Jak widać, została tu zainstalowana możliwość wewnątrzuniwersyteckiej „krytyki rozumu” (w tym wypadku chyba zarówno „czystego”, jak i „praktycznego”), niezawisłej od władz politycznych (ani od któregokolwiek z „fakultetów wyższych”, dopóki nie wchodziła w ich „szczegółowe” kompetencje). Kantowska formuła uniwersytetu została współcześnie przez Billa Readingsa określona mianem uniwersytetu rozumu7, który to rozum – reprezentowany przez filozofię – miał stanowić zwornik spójności uniwersyteckich dyscyplin, zanim tę funkcję przejęła kultura narodowa.

Filozof z Królewca położył teoretyczne podwaliny pod koncepcję nowoczesnego uniwersytetu i jego (częściowej przynajmniej) niezależności od państwa i religii; szczegółowo i praktycznie koncepcja taka została wypracowana przez Wilhelma von Humboldta. W 1809 r. został on mianowany przez nowego króla Prus, Fryderyka III, na stanowisko dające mu w praktyce uprawnienia ministra kultury i edukacji8. Reforma Humboldta była niezwykle gruntowna. Na poziomie teoretycznym czerpała m.in. z sięgającej lat 70. XVIII w. idei Bildung – kształcenia rozumianego przede wszystkim nie jako zewnętrzne wpływanie na ucznia przez pouczanie, ale jako żywy wewnętrzny wpływ mistrza na uczącego się oraz aktywny wkład studenta we własny proces przeobrażania się9. Humboldt wprowadził ścisłe połączenie między badaniami (nauką) a nauczaniem, co miało spowodować większą niezależność nauki od państwa, nienarzucanie naukowcom przez państwo doraźnych celów i możliwość skupienia się na podstawach nauk10. Ważny postulat stanowiło traktowanie studenta jako równorzędnego partnera, oparte na wspólnym obszarze w postaci nauki, rozumianej jako zbiór nierozwiązanych problemów11. W koncepcji Humboldta wolność była naczelną ideą, przejawiającą się m.in. w nowej relacji między państwem a jego mieszkańcami: to państwo powinno służyć obywatelom, oferując im jak najwięcej wolności, w której mogą się rozwijać12. Również współpracownik Humboldta, Johann Gottlieb Fichte, optował za całkowitą wolnością myślenia, do której zaliczał też „transcendentalne prawo” zmiany ustroju politycznego13. W sferze praktycznej Humboldt postulował niezależność budżetu uczelni od państwa. Finanse na utrzymanie uniwersytetów miały pochodzić od narodu, na którego „chwałę” miały działać uczelnie14. Została tu na dobre „zamontowana” idea kultury narodowej, długo – do końca dwudziestowiecznej zimnej wojny – determinująca kształt europejskiego uniwersytetu. Humboldt wyróżnił trzy główne kierunki kształcenia i wszelkiej wiedzy: matematykę, filologię i filozofię, rezerwując dla tej ostatniej rolę swoistej metanauki15, w czym można zobaczyć rozwinięcie koncepcji Kanta. Filologia – dzięki położeniu nacisku na studiowanie struktury martwych języków – miała uczyć obchodzenia się z tekstami wszelkiego autoramentu, w jakie obfituje nowoczesny świat16. Matematyka, wywindowana przez rewolucję naukową na królową wszelkiej wiedzy, zrewolucjonizuje oblicze nauki (zwłaszcza) w drugiej połowie XIX w.

W historii uniwersytetu ten ostatni okres to czas rozpowszechniania się modelu humboldtowskiego w Europie i USA i „dostosowywania go do różnych tradycji narodowych”17. Osiągnięcia statystyki matematycznej umożliwiły nie tylko znaczący postęp w naukach przyrodniczych, takich jak fizyka czy biologia, ale również – powstanie nowych dyscyplin społecznych: socjologii, demografii, ekonomii, historii gospodarczej. Co ciekawe, w pierwszych dekadach XX w. socjologia zwróci się przeciwko źródłowemu poniekąd dla jej powstania myśleniu: w książce Ideologia i utopia, jak relacjonuje Hannah Arendt18, Karl Mannheim „demaskuje” wolną myśl jako przejaw zakotwiczonego w zmitologizowanej przeszłości transcendentalizmu (w przypadku ideologii) lub chęci zmiany istniejącego status quo w oparciu o równie transcendentne mrzonki (casus utopii)19. W obu przypadkach Mannheim diagnozuje zjawisko wyobcowania myślenia, jego „bezdomności”, które to określenie chętnie przejmuje Arendt, rewaloryzując je i zarazem wskazując na jego historyczne zdeterminowanie, skoro odkrywająca je socjologia „może działać tylko w ramach danych granic jej historycznych kompetencji”20, zaś


[i]nterpretacja życia duchowego wyłącznie w kategoriach redukowania go do ideologii lub utopii usprawiedliwiona jest tylko wtedy, gdy składnik gospodarczy tak zdominował życie, że myślenie istotnie może i musi się stać <<ideologiczną nadbudową>>21.


Widać tu charakterystyczną dla Arendt afirmację życia intelektualnego, vita contemplativa, choć zarazem rysuje się pomost do współczesnej krytyki neomarksistowskiej aplikowanej do uniwersytetów jako „fabryk wiedzy”. Wiek XX zapisał się bowiem głównie jako czas ograniczania autonomii uniwersytetu, czy to całkowicie przez rządy totalitarne, czy – w krajach demokratycznych – częściowo przez agendy państwowe i firmy22, współtworzące pod koniec stulecia krajobraz tzw. kapitalizmu kognitywnego23.

Zaprezentowana powyżej "krótka historia" idei autonomii uniwersytetu, choć wyznaczająca pewien prototyp i wzór uczelni, może być paradoksalnie trudna do przyjęcia współcześnie jako punkt odniesienia, gdyż, jak argumentuje Readings: „podobne odwołania do prawdziwej natury tej instytucji przestały być w moim odczuciu uczciwe, ponieważ nie da się już myśleć o Uniwersytecie w obrębie historycznego horyzontu jego samourzeczywistnienia”24. Mimo deklarowanej przez tego badacza niechęci przyłączania się do wszechobecnych "jeremiad"25, jego diagnoza brzmi dość minorowo, by nie powiedzieć: resentymentalnie. Readings skupia się bowiem na – świetnej w porównaniu z teraźniejszością – przeszłości uniwersytetu (czasy „uniwersytetu rozumu” i „uniwersytetu kultury narodowej”), argumentując jednocześnie, że współcześnie nie ma do niej powrotu wskutek ponadnarodowego dążenia do nadrzędnej formuły „uniwersytetu doskonałości”. Jego stanowisko, dające się streścić w słowach, że „właściwa” rzeczywistość jest historyczna, natomiast deus ex machina nastąpił koniec historii, zdradza pewne podobieństwo ze sprzecznościami, w jakie popadł Hegel, diagnozując historyczną naturę wszelkiej wiedzy i wszelkich odkryć, i zarazem odmawiając uznania swojej również historycznej, nie zaś – uniwersalnej, pozycji jako myśliciela.

Inni współcześni badacze, podzielając w dużej części niepokój związany ze zmierzaniem uczelni w kierunku „doskonałości” rozumianej dość wąsko jako ekonomiczna wydajność i perfekcyjna administracja, proponują jednak, jeśli nie panaceum, to przynajmniej częściowe środki zaradcze. I tak, Pomian za najważniejsze wyzwania stojące dzisiaj przed uniwersytetem w kontekście jego autonomii uznaje, obok tendencji urynkowiającej, także presję mediów, naciski polityków pragnących poszerzać swoje wpływy czy – last but not least – integryzmy religijno-ideologiczne26. Jako remedium wymienia odpowiednio: silne osadzenie pozarynkowe uczelni, pozwalające na uzyskanie przez nie mocnej pozycji również w rynkowych negocjacjach; świadomość zależności mediów od uniwersytetu, na którego zasobach i ekspertyzach te pierwsze często bazują; zapobieganie wtargnięciu w obręb uniwersytetu polityki partyjnej; i wreszcie, równie stanowczy opór wobec uniemożliwiających niezależność i postęp nauki integryzmów27. Ten ostatni postulat łączy poglądy Pomiana z koncepcją Tomasza Majewskiego, który również poszukuje sposobów przeciwstawienia się inwazji ideologii o religijnej i politycznej proweniencji, a także antyszczepionkowców, płaskoziemców czy negacjonistów Holocaustu28. O ile jednak stanowisko pierwszego uczonego w kwestiach okołorynkowych jest raczej kompromisowe29, o tyle Majewski handlowemu pojęciu kompromisu przeciwstawia wywodzące się z porządku religijnego pojęcie poświęcenia30. Uczony zauważa, że istnieją wartości, których naukowcowi nie wolno poświęcić, jeśli chce on pozostać wiernym samemu sobie, zaś uniwersytet – kształcenie i uprawianie nauki – może mu pomóc oddzielić we własnym światopoglądzie wartości priorytetowe od „akcydentalnych”31. Będzie się tak dziać pod warunkiem przyjęcia „antyrelatywistycznego minimum poznawczego”32, głoszącego, że choć dostęp do prawdy absolutnej nie jest nam dany, to istnieje jednak możliwość owocnego porównywania sprzecznych poglądów poprzez wydobywanie ich konsekwencji logicznych33. Na zażegnaniu skrajnego relatywizmu poznawczego zyska więc paradoksalnie pluralizm wartości i poglądów w społeczeństwie nękanym naporem fundamentalizmów.

Majewski w tekście pt. Nowa idea uniwersytetu34 zwraca się w stronę jego humboldtowskich początków, upatrując w koncepcjach Humboldta i Kanta cech konstytuujących autonomię wyższych uczelni, takich jak wolność myślenia czy traktowanie nauki jako zbioru nierozwiązanych problemów, co pozwala jej pozostawać permanentnie w toku badań. Łączy to jego przemyślenia ze stanowiskiem takich badaczy jak Pomian czy Sauerland. Ten ostatni wydaje się wszakże dużo bardziej optymistyczny w odniesieniu do procesu bolońskiego, który wprowadził podział na studia I i II stopnia, scalając zdaniem Sauerlanda system francuski (studia licencjackie) z modelem humboldtowskim (studia magisterskie), pozwalającym na przełamanie jednokierunkowości studiów35. Majewski prezentuje podejście do reform w ich ostatnim kształcie mniej entuzjastyczne, za godną krytyki uznając szczególnie tzw. ustawę 2.0 i towarzyszącą jej reformę edukacji. Obie te ustawy rugują jego zdaniem nieodłączną od uniwersyteckiej autonomii wolność myślenia36. Wiąże się z tym problem komercjalizacji wiedzy, pochodny względem realiów kapitalistycznych, których krytykę w kontekście kształcenia wyższego zarysowuje tekst Sowy i Szadkowskiego.

Ich głównym rozpoznaniem jest umocowana w myśli lewicowej teza o konieczności przeciwstawienia się procesowi urynkawiania uczelni wyższych i opisu towarzyszących mu okoliczności, z uwzględnieniem szczególnej sytuacji Polski jako kapitalizmu kognitywnego w peryferyjnym wydaniu. Autorzy wychodzą od dostrzeżonego przez Marksa i rozwiniętego współcześnie przez Harry'ego Cleavera podobieństwa uniwersytetu do fabryki37. Analogia ta opiera się na następujących spostrzeżeniach: praca w obu instytucjach ma na celu przyniesienie zysku; cechują je te same mechanizmy „wytwarzania wartości dodatkowej” i wyzysku; w obu występują wyróżnione przez Marksa „momenty alienacji” (pracownika od czynności pracy, od pozostałych pracowników, od procesu pracy i od istoty gatunkowej człowieka)38. Porównanie takie, wykorzystywane w przeszłości przez administrację uniwersytetów celem podniesienia ich ekonomicznej produktywności, można zdaniem autorów przechwycić jako hasło „subwersywne”. Tak właśnie stało się z ruchami studenckimi, takimi jak Free Speech Movement w Berkeley, który położył podwaliny i zainspirował protesty z maja 1968 r. Rozpoznając swoje prawa jako „myślących trybików” fabrycznej machiny Uniwersytetu Kalifornijskiego studenci rozpoczęli strajki39. Sowa i Szadkowski zwracają uwagę na szczególną sytuację Polski jako kapitalizmu kognitywnego w peryferyjnym wydaniu40. Pożądany opór i bunt ze strony polskich studentów przeciwko urynkawianiu uczelni praktycznie nie występuje41, co ma zdaniem autorów związek właśnie z ową peryferyjnością, w tym szczególnie z realiami, w których studenci zmuszeni są równolegle do pracy w największym wymiarze godzin w Europie42. Choć obawy autorów, np. o możliwość wprowadzenia czesnych za pierwszy kierunek studiów43, dotychczas się nie sprawdziły, prezentowana przez nich krytyka neomarksistowska może być moim zdaniem pomocna zarówno w rozpoznawaniu neoliberalnych zagrożeń, jak i w odzyskiwaniu przez studentów i pracowników uniwersytetów poczucia sprawczości.

W czym więc tkwi współcześnie możliwość autonomii uniwersytetu? Zapewne w – podkreślanej zarówno przez Majewskiego, autorów Fabryk wiedzy, jak i np. przez Joannę Tokarską-Bakir44 – konieczności aktywnego zaangażowania się we współtworzenie kształtu uczelni zarówno przez pracowników naukowych, jak i studentów; czyli, innymi słowy: w wyborze modelu „zbiorowej solidarności i wspólnej odpowiedzialności”45. LaCapra zauważa przy tym, że


[m]odel solidarnościowo-kolegialny dominuje szczególnie w przekonaniu, że to na kadrze spoczywa specjalna, jeśli nie quasi-religijna odpowiedzialność za edukację młodzieży narodu (idea, podług której w centrum zainteresowania często znajduje się humanistyka [...])”46.


Jak referuje Tokarska-Bakir,


podejmując dyskusję z hasłem technokratów, LaCapra twierdzi, że humanistyka istotnie jest bezużyteczna, ale tylko w kategoriach użyteczności światopoglądu prymitywnie utylitarnego. Wartości, które wytwarza i umacnia – takie jak >>trwałe więzi, za pomocą których i z którymi dobrze jest żyć<< – są nieprzeliczalne na teorię wymiany47.


Może to więc dodatkowe, ważkie argumenty za zachowaniem na uniwersytecie wysokiej, niepodrzędnej pozycji nauk humanistycznych, czy to w postaci dowodzącej wolności rozumu filozofii, czy głoszących chwałę narodu filologii, czy też kulturoznawstwa jako nauki szczególnie wyczulonej na kwestie równości, pluralizmu i kulturowej proweniencji wielu problemów naszego podlegającego współcześnie różnym zakusom, ale wciąż autonomicznego uniwersytetu.





Bibliografia:


  • Arendt H., Filozofia i socjologia, [w:] taże, Salon berliński i inne eseje, tłum. S. Szymański, M. Godyń, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.

  • Kant I., Spór fakultetów, tłum. M. Żelazny, Wydawnictwo Rolewski, Lubicz 2003.

  • LaCapra D., Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna, tłum. K. Bojarska, Universitas, Kraków 2009.

  • Majewski T., Nowa idea uniwersytetu, Miesięcznik „Znak”, https://www.miesiecznik.znak.com.pl/tomasz-majewski-nowa-idea-uniwersytetu/ (dostęp: 07.01.2021).

  • Majewski T., Przeciw racjonalizacjom niemocy. Uniwersytet i scenariusze przyszłości (niepublikowany tekst wystąpienia).

  • Mannheim K., Ideologia i utopia, przeł. J. Miziński, Aletheia, Warszawa 2008.

  • Pomian K., O autonomii uniwersytetu, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2017.

  • Readings B., Wstęp, [w:] tegoż, Uniwersytet w ruinie, przeł. S. Stecko, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2017.

  • Sauerland K., Idea uniwersytetu – aktualność tradycji Humboldta?, „Nauka i szkolnictwo wyższe” nr 2/28/2006.

  • Sowa J., Szadkowski K., Fabryki wiedzy, [w:] Edu-factory. Samoorganizacja i opór w fabrykach wiedzy, red. J. Sowa, K. Szadkowski, korporacja ha!art, Kraków 2011.

  • Tokarska-Bakir J., Humanistyka: od czterech pytań do czterech zasad, [w:] Idea uniwersytetu. Reaktywacja, red. P. Sztompka, K. Matuszek, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2015.




1K. Pomian, O autonomii uniwersytetu, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2017, s. 15.

2Tamże.

3Tamże, s. 15-16.

4I. Kant, Spór fakultetów, tłum. M. Żelazny, Wydawnictwo Rolewski, Lubicz 2003, s. 57.

5Tamże, s. 68.

6Tamże, s. 58.

7B. Readings, Wstęp, [w:] tegoż, Uniwersytet w ruinie, przeł. S. Stecko, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2017, s. 32.

8K. Sauerland, Idea uniwersytetu – aktualność tradycji Humboldta?, „Nauka i szkolnictwo wyższe” nr 2/28/2006, s. 90.

9Tamże, s. 92.

10Tamże, s. 90.

11Tamże.

12Tamże, s. 93.

13Tamże.

14Tamże, s. 92.

15Tamże, s. 90-91.

16Tamże.

17K. Pomian, dz. cyt., s. 18.

18H. Arendt, Filozofia i socjologia, [w:] taże, Salon berliński i inne eseje, tłum. S. Szymański, M. Godyń, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 139-159.

19Tamże, s. 150-151.

20Tamże, s. 157.

21Tamże, s. 157-158.

22K. Pomian, dz. cyt., s. 19.

23J. Sowa, K. Szadkowski, Fabryki wiedzy, [w:] Edu-factory. Samoorganizacja i opór w fabrykach wiedzy, red. J. Sowa, K. Szadkowski, korporacja ha!art, Kraków 2011, s. 8.

24Readings, dz. cyt., s. 22.

25Tamże, s. 17.

26K. Pomian, dz. cyt., s. 21.

27Tamże, s. 21-22.

28T. Majewski, Przeciw racjonalizacjom niemocy. Uniwersytet i scenariusze przyszłości, niepublikowany tekst wystąpienia, s. 2.

29K. Pomian, dz. cyt., s. 21.

30T. Majewski, Przeciw racjonalizacjom..., s. 7.

31Tamże.

32Tamże, s. 2.

33Tamże, s. 2-3.

34T. Majewski, Nowa idea uniwersytetu, Miesięcznik „Znak”, https://www.miesiecznik.znak.com.pl/tomasz-majewski-nowa-idea-uniwersytetu/ (dostęp: 07.01.2021).

35K. Sauerland, dz. cyt., s. 96.

36T. Majewski, Przeciw racjonalizacjom..., s. 8-12.

37J. Sowa, K. Szadkowski, Fabryki wiedzy, dz. cyt., s. 5-7.

38Tamże, s. 7.

39Tamże, s. 6-7.

40Tamże, s. 13.

41Tamże, s. 9.

42Tamże, s. 15.

43Tamże, s. 11-12.

44J. Tokarska-Bakir, Humanistyka: od czterech pytań do czterech zasad, [w:] Idea uniwersytetu. Reaktywacja, red. P. Sztompka, K. Matuszek, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2015.

45 D. LaCapra, Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna, tłum. K.
Bojarska, Universitas, Kraków 2009, s. 256. (cyt. za: J. Tokarska-Bakir, dz. cyt., s. 176)

46Tamże, s. 258.

47 J. Tokarska-Bakir, dz. cyt., s. 178.

Notka o tomie "Zmyśl[ ]Zmysł" Laury Osińskiej

      W takie książki uciekam, gdy zaczynają strzelać za szybami, póki co telewizorów. Autorce udała się megaważna rzecz: wypowiedzieć ją....